Playlista

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 33

"There's a hurricane underneath it trying to keep us apart"

***

- Musicie wyjechać!- krzyczał Klaus jak opętany. 
- Uspokój się Hope nic się nie stanie.- próbował przemówić do niego Stefan na darmo. Wampir działając w amoku zamiast posłuchać przyjaciela za pomocą jednego zamachnięcia rozwalił stojący na stole wazon
- NIE!- wydarł się na całe gardło- Nie uspokoję się dopóki tu jesteście! To nie tak miało być! Nie... Nie tak...- Mikaelson chodził po pokoju i zachowywał się jak obłąkany. Rebekah widziała go już we wszystkich możliwych odsłonach, ale nigdy takiego. Jej brat nigdy nie rozpaczał. On zabijał. Wściekał się, wsadzał rodzinę do trumien, ale nigdy nie rozpaczał, a teraz był bliski płaczu. 
- Wyjedziemy obiecuję.- odezwała się dziewczyna- Będziemy się ukrywać i zrobimy wszystko, aby ochronić Hope, ale uspokój się proszę, bo ją wystraszysz.- błagała
- Bekah, ona... Oni ją... Po prostu zaopiekuj się Hope do czasu aż oni wszyscy będą martwi.- powiedział Klaus morderczym tonem, co o dziwo sprawiło, że Rebekah się uśmiechnęła, ponieważ jej brat wrócił do pewnego rodzaju normalności. Przytuliła brata mocno, aby ten po chwili mógł zniknąć za drzwiami w poszukiwaniu swoich wrogów. Nie wiedziała ile tak stała rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia, jednak z otępienia wyrwał ją cieniutki głos.
- Dokąd poszedł tatuś?- zapytała stojąca na schodach Hope.

Kilka Godzin Wcześniej

***

- Słuchaj bardzo nie chcę zmieniać tematu, ale... Skoro Bonnie... Nie jest w stanie przywrócić ci głosu to znam pewną osobę, która jest w stanie tego dokonać.- powiedział Klaus psując całą romantyczną atmosferę.Od kiedy wyznali sobie co do siebie czują nie potrafili tak po prostu wrócić do domu, więc zamiast tego obejmując się zaczęli zwiedzać nocne zakamarki Nowego Yorku.
- Na razie nie chce o tym myśleć.-napisała na swoim telefonie Caroline- Co z Bon???-dopisała z wyraźnym lękiem.
- Idziemy to sprawdzić?- zapytał wampir, a dziewczyna przytaknęła. Kiedy dotarli do domu Bonnie nadal leżała nieruchomo (tym razem jednak już na kanapie), Hope płakała, a Stefan i Rebekah najwyraźniej się o coś kłócili nie zważając na panujący w domu chaos. Na widok nieruchomej przyjaciółki warga Caroline niekontrolowanie zaczęła drżeć, na co stojący obok wampir przytulił ją jeszcze mocniej. Tymczasem wiedźma leżąca na kanapie wcale nie była martwa i kiedy wszyscy pogrążeni byli w swego rodzaju żałobie ona wracała do świata żywych.

***

-Tak...Mhmm... Jasne, daj mi znać jak się czegoś dowiesz.- mówił do słuchawki Elijah od dobrych 15 minut i nareszcie jego konwersacja dobiegła końca.- Potrzebujesz czegoś jeszcze Camille?- zapytał jakby to, że dziewczyna tu stoi było nienaturalne.
- Nie...Ja... Chciałam dowiedzieć się co ustaliłeś z Marcelem.- wyjąkała nie wiedząc jak zareagować na tak obojętny ton wampira.
- W takim razie Marcellus powiedział, że sprawdzi tego człowieka i będzie go śledzić jeśli zajdzie taka potrzeba.- wyjaśnił Elijah ignorując myśl, która podpowiadała mu, że Camille wcale nie dlatego czekała aż on skończy swoją rozmowę. 
- Aha. No to... Ja już się będę zbierać.- wymruczała zakłopotana blondynka i zaczęła zakładać kurtkę.
- Camille poczekaj.- zatrzymał ją wampir. Nawet kiedy się na nią wściekał nie potrafił znieść, gdy coś ją trapiło.- Coś się stało?
- Nie, jestem po prostu trochę zdenerwowana tą całą sytuacją z Sebastianem. Myślałam, że to po prostu całkiem sympatyczny klient, a nie kolejny morderca...
- Na pewno tylko o to chodzi?- zapytał z ulgą, a jednocześnie nadzieją, że Cami jednak coś do niego czuje i właśnie dlatego zachowuje się tak nieswojo.
-Tak.- skłamała zakłopotana zachowaniem wampira po czym odwróciła się i wyszła bez słowa pożegnania.

***

- Jaki do cholery Nosiciel Losu??!! - wykrzyknęła Bonnie, gdy w końcu wyszła od Julie i dołączyła do swojej babci.
Sheila uśmiechnęła się pod nosem.
- Piękne słownictwo kochanie, widzę że towarzystwo Kola świetnie na ciebie wpływa.
Sarkazm jej wypowiedzi można było wyczuć na kilometr.
- Dziękuję za słowa uznania kochana.
- Gdzie podziewałeś się tak długo Mikaelson?
- Powiedzmy że... szukałem leku na problemy z gardłem. - mrugnął porozumiewawczo do Bonnie, która ze zdziwieniem wodziła oczami od niego do Sheili.
- C-co ty tu robisz??! Znikasz na nie wiadomo jak długo, a teraz pojawiasz się znikąd! Myślałam że coś ci się stało!
Zapanowała cisza, a Sheila patrzyła na nią z rozbawieniem.
- Co?!!
- Nic, nic... Kiedy indziej ci powiem, teraz nie ma czasu. Musicie wracać.
Liczba mnoga występująca w zdaniu zaniepokoiła młodszą wiedźmę Bennett.
- Mam wracać... Z nim? Nie ma jakiejś drugiej magicznej windy?
Babcia pokręciła głową.
Gdyby Bonnie w tym momencie spojrzała w tył, zobaczyłaby jak Kol pokazuje wszystkie zęby w szerokim uśmiechu i podnosi kciuki w górę.
Sheila wymieniła z nim spojrzenie, po czym złapała ich oboje za ręce i wymamrotała jakieś zaklęcie.
- Kocham cię. - szepnęła jeszcze do Bonnie.
W chwilę później dziewczyna otworzyła oczy i ujrzała sufit mieszkania Rebeki i Stefana.

***

Ściśle rzecz biorąc, to najpierw usłyszała ich krzyki a dopiero później zobaczyła sufit. Kłócąca się para nawet nie zauważyła jej ocknięcia, więc Bennett (ciągle zbyt słaba żeby dać jakikolwiek znak życia) chcąc nie chcąc została świadkiem ich sporu.
- Czy ty naprawdę po tym wszystkim co się stało nie możesz mi raz zaufać??!
- Zaufałbym ci gdybyś mówiła mi prawdę!
- Czyli to że nie powiedziałam ci o Marcelu jest nagle zbrodnią stulecia??! Ludzie, trzymajcie mnie! No i oczywiście twój brat musiał ci od razu donieść o wszystkim czego się dowiedział!!
- Nie wplątuj w to Damona.
- Ja?! Sam to wszystko zaczął, ale ty musisz go cały czas bronić prawda??!
- Gdybyście nie zabili Eleny, z Damonem byłoby wszystko w porządku!
Zaległa cisza.
Bonnie spojrzała na Rebekę. Twarz blondynki zaczęła pokrywać się łzami.
Stefan stał z zaciśniętymi pięściami, ale nie czuć było w nim złości - raczej bezsilność.
Wampirzyca przerwała niezręczną (zwłaszcza dla osób postronnych) ciszę.
- Chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy. - powiedziała głosem zimnym jak lód. - Nadal mnie obwiniasz za jej śmierć. Obaj mnie obwiniacie..
- Rebeka ja..
- Nieważne. - machnęła ręką jakby odganiała natrętną muchę. - Ona stoi między nam Stefan. I zawsze będzie stała chociaż jest martwa!! Twoja prawdziwa, zapisana cholera wie w czym miłość. Powinnam wiedzieć.. Powinnam była przewidzieć że z czymś takim nie wygram!
Salvatore chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, wytłumaczyć. Ale słowa uwięzły mu w gardle. Może miała rację.
- Przepraszam. - wyszeptał. Wiedział że dziewczyna go usłyszała. Ale ona otarła ostatnią łzę i odwróciła się od niego. Gdy była przy drzwiach zatrzymała się nagle.
- Gdy tylko Nik i Caroline wyjadą, chcę żebyś się wyprowadził. Jak na razie nie mówmy im... mają wystarczająco zmartwień. Jesteś w stanie udawać że wszystko jest normalnie przez parę dni?
- Tak.
Rebeka wyszła, a Bonnie zastanawiała się jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie mogła zdradzić że wszystko słyszała - Stefan i Rebeka mogliby to źle przyjąć. Na szczęście Salvatore po chwili wyszedł, trzaskając drzwiami. Czarownica odetchnęła z ulgą, pewna że została sama.
Do chwili gdy podniosła wzrok i zauważyła stojącego przy ścianie Kola. Spojrzała głęboko w jego brązowe oczy - i wiedziała że on też wszystko słyszał.


***

- Długo tu jesteś?
- Tak samo długo jak ty. Moja siostra ma niebywały talent do wplątywania się w toksyczne związki. A już myślałem że ze Stefanem będzie inaczej.
- Może się pogodzą. - spróbowała pocieszyć Kola Bonnie. On tylko machnął ręką, identycznie jak jego siostra kilka minut wcześniej.
- Może... Ale skupmy się na czymś innym, nasze gadanie nic im nie pomoże. Jak się czujesz?
- Nieźle. Tylko chce mi się jeść, ale to chyba normalne gdy się nie jadło przez dłuższy czas.
- Mnie nie pytaj, ostatni raz byłem głodny 1000 lat temu. To znaczy, głodny na jedzenie a nie na krew jakiegoś przypadkowego przechodnia. Bonnie przewróciła oczami i nagle się zasępiła.
- Nadal nie wiem jak pomóc Caroline. Przeze mnie może już nigdy nie odzyskać głosu.
- Może. - przytaknął jej Mikaelson. - Ale z małą pomocą nasza ulubiona legalna blondynka znów będzie zasypywać mojego brata swoim potokiem wymowy. - dokończył i wyciągnął z kieszeni fiolkę.
Bonnie spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- I nie chcesz nic w zamian?
- Twoja dozgonna wdzięczność mi wystarczy. - zaśmiał się. - No! Bierz to bo się rozmyślę. Milcząca Caroline Forbes to bardzo kusząca perspektywa.
Bonnie wzięła fiolkę z jego dłoni.
- Dziękuję. - uśmiech rozjaśnił jej twarz i nieoczekiwanie rzuciła mu się na szyję.
Chciał coś odpowiedzieć, ale zamiast tego zaśmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej.

***

- Bonnie dziękuję, dziękuję, dziękuję!- powtarzała uradowana dziewczyna przytuliając swoją przyjaciółkę.
- No ale nie zapominajmy kto ci ten głos odebrał, dobra?- przypomniał Klaus, jednak w duchu był bardzo wdzięczny wiedźmie za pomoc, bo wizja odnalezienia i poproszenia Daviny o pomoc wcale go nie cieszyła. Na szczęście nie było to już konieczne, a jego nowa dziewczyna znów mogła gadać ile wlezie.
- Oj nie psuj chwili.- skarciła go żartobliwie Care
- Czy to oznacza, że możemy iść teraz na plac zabaw?- zapytała Hope wyłaniając się z tłumu dorosłych
- To zależy tylko od ciebie aniołku.- powiedziała Rebekah i wzięła swoją siostrzenicę na ręce
- No to idziemy.- powiedział Stefan i wszyscy zgodnie zaczęli zbierać się do wyjścia. Było to tak normalne i wesołe, że wręcz nie do uwierzenia.
I tylko Bonnie zauważyła to że Stefan i Rebeka za każdym razem gdy się dotknęli, odskakiwali jak oparzeni. I nigdy nie patrzyli sobie w oczy.
Natomiast Kol, który cały czas czujnie ich obserwował, nie mógł się pozbyć wrażenia, że jest całkowicie zbędny. Do chwili, gdy napotkał wzrok Bennett. Pomachał do niej i uśmiechnął się.
Miło jest zostać zauważonym...

~~~~~~~~~~~~


Hej kochani ;*
Powracamy po świętach z kolejnym pełnym niespodzianek rozdziałem. Dziękujemy za pozytywne komentarze pod poprzednim postem i mamy nadzieję, że w roku 2016 również ich nie zabraknie. Nawiązując do tego chciałybyśmy wam życzyć, aby ten nadchodzący nowy rok był dla was jeszcze wspanialszy, a wasze wszystkie marzenia spełniły się (No i oczywiście udanej imprezy Sylwestrowej) ;*
Dziękujemy za to że wspieraliście nas przez ten rok i liczmy na to, że zostaniecie z nami jeszcze dłużej <3
Kochamy Was
Mar&Yacker ;**

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 32

"In my dreams I've kissed your lips a thousand times"

***

- Caroline!- krzyczał Klaus jednak nikt nie otwierał mu drzwi. Już nawet rozważał wyważenie ich, gdy nagle w progu stanął nie kto inny jak Caroline Forbes we własnej osobie. Na jej widok na twarzy wampira pojawiła się ulga pomieszana ze złością. Ulgą - ponieważ Care była cała i zdrowa, złość bo w duchu Mikaelson liczył na to, że coś jej się stało. No bo jeśli nie to by oznaczało, że nic do niego nie czuje, a on zrobił z siebie idiotę.- Cześć.- powiedział, a w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Nie odpowiedziała mu tylko odwróciła się i w wampirzym tempie pomknęła po schodach na górę. Oczywiście Mikaelson mało myśląc pobiegł za nią. Kiedy ją dogonił siedziała ona na podłodze trzymając w objęciach swoją przyjaciółkę.- Care, co tu się stało?

***

- Tak?- zapytał Sebastian odbierając telefon od swojego ukochanego szefa.
- A więc Smythe, jest sprawa.- powiedział nad wyraz ucieszony mężczyzna, co od razu wróżyło kłopoty i rozlew krwii.- Ponieważ powiedziałeś mi o jakże istotnej sprawie związanej ze śmiercią niejakiej Emily mamy dla ciebie zadanie specjalne.
- Już nie mogę się doczekać...- mruknął sarkastycznie chłopak
- Świetnie w takim razie....- mężczyzna zaczął swój monolog, ale przerwała mu jego partnerka zbrodni. Sebastian nie wiedział o co chodzi jednak mógł się spodziewać, że szefowej nie podoba się plan "zajęcia się" Caroline.- Smythe oddzwonię do ciebie.- warknął mieszaniec i nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Ciekawe co wykombinują...-myślał Sebastian, gdy nagle ktoś z impetem wpadł prosto w jego ramiona.
- Przepraszam.- mruknęła dziewczyna, a chłopak momentalnie rozpoznał ten głos
- Camille, spotykamy się już drugi raz w tym tygodniu. Śledzisz mnie?- zażartował witając się z blondynką
- Sebastian cześć.- odpowiedziała poprawiając torbę na ramieniu.- Nie śledzę cię tylko jestem zabiegana.- wyjaśniła
- A dokąd tak pędzisz?- zapytał
- Długo by opowiadać, a naprawdę bardzo mi się spieszy.- powiedziała nerwowo przestępując z nogi na nogę. Czyżby Smythe wyczuł w niej strach?
- No nic, opowiesz mi kiedy indziej.- westchnął i pozwolił jej iść w swoją stronę, a ona odeszła najszybciej jak potrafiła rzucając tylko marne "do zobaczenia".

***

- Caroline co tu się stało??- dopytywał Klaus, ale dziewczyna tylko potrząsała głową szlochając.- Care...- spróbował jeszcze raz.- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale wyjaśnij mi proszę co się dzieje.- powiedział najdelikatniej jak potrafił i najchętniej przytuliłby ją aby dodać jej otuchy, jednak tego nie zrobił. Nie potrafił... Nie po tym jak w tak podły sposób odrzuciła jego wyznanie.
- Czyżbym usłyszała mojego braciszka?- do pokoju wpadła Rebekah w podejrzanie zbyt dobrym humorze, a z jej ust czuć było alkohol. Uśmiech jednak zszedł jej z twarzy, gdy zobaczyła scenę rozgrywającą się w sypialni.- Co do cholery?- zapytała zdezorientowana
- Nie wiem.- odpowiedział Klaus trochę ostrzej niż zaplanował, ale zaczęły mu puszczać nerwy- Może tobie szanowna pani Forbes coś powiem bo do mnie postanowiła się nie odzywać.- warknął na co po twarzy blondynki zaczęło spływać jeszcze więcej łez. Mogła napisać im co się stało na telefonie, albo na kartce, ale nie chciała tego robić bo gdyby zaczęła wszystko wyjaśniać na papierze musiałaby także wyznać swoje uczucia w ten sposób, a nie tak to wszystko zaplanowała.
- Caroline...- zaczęła Bekah, jednak Forbes zamiast pozwolić jej coś powiedzieć po prostu wybiegła z pokoju zostawiając bezwładnie leżącą wiedźmę i dwójkę zdezorientowanych wampirów za sobą.

***

-Elijah!!!-wykrzyknęła Cami wchodząc do domu wampira.-Musimy porozmawiać!-zawołała, a po sekundzie wampir pojawił się tuż przed nią
- Camille, coś się stało?- zapytał. Niby było to troskliwe pytanie, jednak blondynka wyczuła w nim oschły ton.
- Chodzi o Emily.- powiedziała ignorując swoje smutki i obawy
- Wiesz kto ją zabił?- spytał nagle ożywiony wampir
- Nie, ale Klaus pytał się o jej chłopaka.- na dźwięk imienia hybrydy jej głos lekko zadrżał. Ciekawe gdzie się w tej chwili podziewał. Pewnie...-przerwała swoje rozmyślania, ponieważ Elijah patrzył na nią z wyczekującym spojrzeniem.- No w każdym razie powiedziałam, że Em raczej się z nikim nie spotykała, ale jakoś dzisiaj rano pomyślałam sobie o Sebastianie.
- O kim?- dopytywał Mikaelson, bo imię Sebastian nic mu nie mówiło
- Facet z baru, kiedyś go spotkałeś.- wyjaśniła- W każdym razie od jakiegoś czasu przychodzi do baru i trochę rozmawialiśmy, a ja wiedziałam, że gdzieś go już widziałam tylko nie pamiętałam gdzie. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że mniej więcej tydzień przed "wypadkiem", Emily kłóciła się z jakimś gościem. Nie wiem o co, ale pamiętam, że kiedy wychodził z lokalu wpadł na mnie i prawie potłukłam przez niego szklanki.
- I myślisz, że to ten sam chłopak? Że to on może być tym zabójcą?
- Ja nie myślę Elijah, ja jestem tego całkowicie pewna.

***

- Witaj Julie.
Sheila przywitała się z odwróconą tyłem do nich czarownicą. Gdy ta druga odwróciła się, Bonnie ledwo co powstrzymała okrzyk.
Kobieta była piękna, ale w jakiś sposób przerażająca. Niemal białe włosy opadały na jej ramiona idealnymi falami. Jeszcze jaśniejsza skóra była pokryta błękitnymi tatuażami. Miała na sobie białą tunikę, sięgającą aż do ziemi. Ale najbardziej tym co najbardziej przyciągało wzrok Bennett były białe - białe! - oczy. Oczy na których widok chciała się odwrócić, ale przyciągały ją jakąś niemożliwą siłą.
- Sheila. - cichy, melodyjny głos był kompletnie pozbawiony uczuć. Twarz Julie nie zdradzała niczego. - Przyprowadziłaś ją.
- Tak. Ale mamy mało czasu.
Obca czarownica kiwnęła głową.
- Zostaw nas same.
- Oczywiście. - Sheila ukłoniła się i wyszła, uśmiechnąwszy się uspokajająco do swojej wnuczki.
W chwili gdy drzwi zamknęły się, Julie czy jakkolwiek ta kobieta miała na imię zbliżyła się do Bonnie.
- Jesteś zdenerwowana. - na wpół spytała, na wpół stwierdziła, po czym nie czekając na odpowiedź złapała dziewczynę za rękę. Po chwili puściła ją i nieoczekiwanie się uśmiechnęła.
- Czy wiesz kim jestem dziecko?
- Czarownicą, jak ja i moja babcia. - odpowiedziała Bennett, usiłując opanować drżenie głosu.
Uśmiech Julie zniknął tak szybko jak się pojawił. Kobieta odwróciła się i na chwilę w wielkiej sali zapanowała cisza. Gdy babcia ją tu prowadziła, Bonnie spodziewała się czegoś typu greckiej świątyni, z kolumnami, portykami i tym wszystkim. Tymczasem to miejsce było puste, całe białe, za to z podwyższeniem z tyłu, na którym stał stołek a obok niego stojak z trójkątnym pudełkiem, które kołysząc się dymiło lekko.
Julie podeszła właśnie to owego stołka i siadła na nim. W takiej pozie wyglądała dziwnie znajomo, ale Bonnie nie miała czasu zastanawiać się dlaczego - wiedźma skinęła na nią ręką.
Bennett przysiadła na schodach, u stóp tej dziwacznej kobiety.
- Zawsze wiedziałam że będziesz ważna. Zawsze, nawet gdy miałam wszelkie prawo w to zwątpić. Już niemal straciłam nadzieję, ale na szczęście wróciłaś na właściwą ścieżkę. - Twarz Julie niemal rozjaśnił uśmiech, a może Bonnie tylko to sobie wyobraziła. Kobieta kontynuowała swoją wypowiedź. - Domyślam się że Sheila nigdy nie wspominała ci o mnie?
Ciemnoskóra pokręciła głową.
- Ha! - Julie po raz pierwszy podniosła głos. - A przecież mówiłam jej, powtarzałam!
Nagle zorientowała się że nie powinna dać się ponieść emocjom i na nowo chłodnym, spokojnym głosem zwróciła się do Bonnie. - To i tak nieważne... Jak już powiedziałam, jesteś ważna. A raczej będziesz, z tego co widzę. Widzisz dziecko, właśnie to robię. Widzę... Ale nie oczami. I nie to co wszyscy.
Zdezorientowana Bennett wpiła wzrok w drugą czarownicę.
- Jestem widzącą dziecko. A ty.. Ty jesteś osobą na którą czekałam od kiedy tylko przyszłam na ten świat.
Bonnie już na pewno widziała uśmiech na ustach kobiety.
- Jesteś Nosicielem Losu dziecko.

***

- CAROLINE!!!-krzyczał Klaus chodząc ciemnymi ulicami Nowego Yorku i tracąc nadzieję na odnalezienie.... Właściwie to kim ona dla niego była? Przyjaciółką? Znajomą? Kimś więcej? Z tymi myślami miał już wracać do domu, gdy zwrócił uwagę na opuszczony już o tej godzinie park, po którym przechadzali się nocą, w której przywieźli tu Hope. Z postanowieniem, że jest to ostatnie miejsce, które odwiedzi szukając dziewczyny, którą najwyraźniej bawiło wodzenie go za nos. Przeskoczył przez płot otaczający plac i zaczął przemierzać opuszczone alejki. Stały tam setki drzew, ławek, huśtawek dla dzieci, a Mikealson myślał o tym jak bezbarwne i smutne jest to miejsce, gdy nie ma w nim ludzi. Nagle na jednej z ławek spostrzegł siedzącą z podkurczonymi nogami postać, której blond włosy odpadły na twarz.-Caroline?- zapytał, a dziewczyna podniosła głowę. Miała smutny wzrok i widać było, że niedawno płakała, jednak z jej ust dalej nie padło ani jedno słowo.- Care powiedz mi co stało się Bonnie.- zaczął delikatnie wampir, ale dziewczyna pokiwała przecząco głową ściskając w ręku telefon, jakby było to jej koło ratunkowe.- Caroline mam tego dość. Albo powiesz mi co się stało, albo ja pasuję. Powiedziałem to już raz, a jednak tu przyjechałem, bo łudziłem się, że może coś ci się stało, że jest jakiś powód...- przerwał licząc na to, że dziewczyna coś powie, że te słowa wywarły na niej jakieś wrażenie, jednak ona ciągle patrzyła się w telefon co rozzłościło Klausa.- Cholera Care co jeszcze mam ci powiedzieć, żebyś zrozumiała, że cię k...- nie dane mu było dokończyć, bo w tym momencie blondynka z wampirzą szybkością podniosła się i pocałowała go. Była to najwspanialsza odpowiedź jaką wampir mógł sobie wymarzyć. Przestały się liczyć wszystkie słowa, byli tylko oni w opuszczonym parku. Chwilę tę przerwał jednak dźwięk powiadamiający o esemesie. Klaus chciał go zignorować, ale wampirzyca odsunęła się od niego i spojrzała wymownie na telefon. Niklaus wyciągnął z kieszeni urządzenie i ze zdziwieniem zerknął na dziewczynę, kiedy zobaczył, że to właśnie ona wysłała wiadomość. Otworzył ją i było tam tylko jedno zdanie. Jedno króciutkie zdanie, które wszystko wyjaśniło i równocześnie zmieniło całe jego życie:
          Bonnie odebrała mi głos, a ja bardzo cię kocham.





Hej!



Przede wszystkim chciałybyśmy życzyć wam cudownych, szczęśliwych świąt, spędzonych z ludźmi których kochacie. Cieszcie się prezentami (tymi dla siebie, ale przede wszystkim tymi od siebie). A kiedy ujrzycie pierwszą gwiazdkę, pomyślcie trochę o nas i o tym ile radości nam sprawiacie (my o was będziemy myśleć na pewno).
Dziękujemy za te miesiące które spędziliście z nami i oby było ich jeszcze więcej.
Świąteczne buziaki od
Mar&Yacker ;**


sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 31

"I must have called you thousand times to tell you I'm sorry for  everything that I've done"




Caroline otworzyła oczy, spodziewając się ujrzeć tuż przed sobą twarz Bonnie. Odruchowo uśmiechnęła się, ale po chwili zauważyła że nikt na ten uśmiech nie reaguje.
- Bonnie? - spytała.
I nie usłyszała własnego głosu.
Na jej twarzy odmalował się grymas czystego rozczarowania, jednak od razu otrząsnęła się z szoku. Coś mówiło jej że jak najszybciej musi znaleźć swoją przyjaciółkę. Odwróciła się szybko i gdyby mogła krzyczeć, cała okolica by się zbiegła - czarownica leżała na podłodze, a jej klatka piersiowa w ogóle się nie poruszała.

***
- B-babciu? Ale przecież ty..
Kobieta zaśmiała się.
- Naprawdę masz zamiar wypominać mi to że moje ciało leży w ziemi i użyźnia ziemię? - spojrzała na dziewczynę z kpiącym, a jednocześnie ciepłym uśmiechem.
Bonnie zasępiła się.
- Nie, oczywiście że nie.. W końcu to moja wina że.. że ty..
Młodsza z kobiet wbiła wzrok w ziemię, łzy pojawiły się na jej policzkach, ale po chwili starsza podniosła jej podbródek do góry tak aby patrzeć jej prosto w oczy.
- Nigdy nie obwiniaj się za coś na co nie miałaś wpływu i co stało się wbrew twojej woli, nigdy. To nie była twoja wina ANI twoich przyjaciół. Starali się po prostu kogoś chronić, a tym kimś nie byłam ja. - twarz Sheili znów rozjaśnił uśmiech - Takie rzeczy się zdarzają kochanie. A teraz chodź, nie mamy wiele czasu a musisz się wiele dowiedzieć. - kobieta złapała swoją wnuczkę za rękę i ruszyła w górę ulicy na której się znajdowały.
Dopiero teraz Bonnie zorientowała się że zna to miejsce,
Były w Atenach i wnioskując po budynkach - były to Ateny starożytne.

***

Caroline potrząsała bezwładnym ciałem ciemnoskórej - na próżno. Łzy zaczęły lecieć jej z oczu, ale ani na chwilę nie przestała obejmować przyjaciółki.
Kilka godzin a może dni później dzwonek do drzwi wyrwał ją z tego transu. Jak robot podeszła do drzwi, zupełnie jakby przyciągał ją magnes. Nacisnęłą klamkę, wpatrując się w nią obojętnie. Dopiero głos zwrócił jej uwagę,
I to nie jakiś tam głos.
Ale TEN głos.
Głos Klausa Mikaelsona wymawiającego jej imię.

***
(wcześniej w Nowym Orleanie) 

Trzech mężczyzn siedziało przy jednym stole, wpatrując się w stertę papierów przed nimi. Cisza ciążyła każdemu z nich, ale żaden nie chciał zacząć rozmowy. W końcu najelegantszy z nich, przewróciwszy oczami wstał i podszedł do czystej białej tablicy naprzeciwko nich. Wziął do ręki marker i na samym środku napisał Morderstwa. 
Marcel widząc to uśmiechnął się pod nosem,
- Naoglądałeś się za dużo CSI;Kryminalne Zagadki Miami Elijah? Mamy tu teraz siedzieć jak banda policjantów i wymyślić kto zabija ludzi i nie-ludzi w naszym mieście?
- Spokojnie Marcellus, Elijah zrobił w tej sprawie dużo więcej niż my obaj, pozwól mu mówić. - odezwał się ostatni z nich.
Elijah znów przewrócił oczami po czym na tablicy dopisał Elena, Ethel, Emily. 
- Wiem że morderstw jest więcej, ale sądzę że powinniśmy się skupić na tych trzch - w przypadku Eleny Gilbert i niejakiej Ethel Hopkins ślady jednoznacznie wskazują na mieszańca. Emily natomiast została zabita przez człowieka, a przynajmniej ludzkimi metodami jeśli rozumiecie co mam na myśli.
- Nie została rozszarpana na kawałki ani zjedzona w połowie, rozumiemy Elijah. - wtrącił ciemnoskóry znudzonym tonem.
- Po pomiarach śladów kłów na ciałach Eleny i Ethel.
- A raczej na tym co z tych ciał zostało..
- Możemy stwierdzić że na pewno nie zabił ich ten sam mieszaniec, chyba że w międzyczasie zrobił sobie operację kłów. - dokończył Mikaelson z naciskiem. - Ponadto Emily została zabita kuchennym nożem pochodzącym z baru w którym pracowała. Takie narzędzie zbrodni sugeruje że jej zabójca działał pod wpływem emocji, gdyby to planował to raczej przyniósłby ze sobą jakieś inne narzędzie no i zamazał by ślady, tymczasem ktokolwiek to zrobił zostawił po sobie mnóstwo śladów, musiał być w szoku po tym co się stało.
- Może chłopak? Albo były chłopak?
- Pasuje do opisu. Chociaż brzmi za prosto.
- Nie zaszkodzi sprawdzić - poparł Marcela Klaus. - Zadzwonię do Cami, jeśli Emily miała kogoś to Camille o tym wiedziała.
Klaus wyszedł z pokoju, odprowadzony mocnym spojrzeniem Elijah. Obserwujący ich obu Marcel zaśmiał się.
- Jesteś zazdrosny Elijah? I to w dodatku o Cami?
Szatyn posłał mu mordercze spojrzenie.
- Nie zajmujemy się moim życiem osobistym, tylko mieszańcami którzy mogą nam wszystkim zaszkodzić, dlatego radziłbym żebyś skupił się na tym.
- Czyli jesteś zazdrosny! - mężczyzna triumfalnie klasnął w dłonie. - No no, tego się nie spodziewałem. Po tej sprawie z Hayley wszyscy myśleliśmy że już nigdy nie-
- Emily z nikim się nie spotykała, a przynajmniej Cami o tym nie wiedziała. - Klaus z powrotem siadł na swoim krześle i dopiero ponowna cisza go zaniepokoiła.
- Stało się coś?
- Nic się nie stało Niklaus. - odparł jego brat zdławionym głosem, - Po prostu weźmy się do pracy.
Gdy Klaus i Marcel pogrążyli się w rozmowie, Elijah na chwilę pozwolił sobie odpłynąć myślami do tamtego dnia. I nagle w jego głowie pojawiła się myśl tak potworna, że sparaliżowała jego oddech. Dopiero po chwili otrząsnął się z zamyślenia i przekonał samego siebie że to przecież niemożliwe. Tak, zupełnie niemożliwe, nie powinien zajmować się takimi bzdurami. Prawdziwe problemy czekają na rozwiązanie.


(jakiś czas później)

- Nic nie rozumiem! - Klaus z furią rzucił zwiniętą kulką w ścianę, pod którą leżało już takich kilka.
Elijah powoli podniósł na niego wzrok znad dokumentu który czytał.
- Chyba powinieneś odpocząć bracie, nie sądzę żeby twój gniew pomagał tej sprawie a już na pewno nie-
- Nie odpocznę! Nie odejdę stąd dopóki nie znajdę tego mordercy, bo jak długo on tam jest i marnuje powietrze one nie mogą wrócić, więc będę tu siedział a później wyrwę serce temu gadowi, zrozumiałe??!!
Elijah uśmiechnął się pod nosem, gotów powrócić do swojej lektury.
- No co??!! - blondyn nie mógł znieść tej kpiny która wprost emanuowała z jego brata.
- One. - zaczął szatyn - powiedziałeś one - z tego co wiem Hope nie ma siostry bliźniaczki a ty nie tęsknisz zbyt z naszą kochaną siostrą, więc musisz chodzić o pannę Forbes.
- I co w tym takiego zabawnego co??!
- Nic. Po prostu... - zerknął na Marcela - założyliśmy się o coś. I coś mi mówi że za chwilę wygram.
Klaus błądził oczami od jednego do drugiego, nie mogąc zrozumieć o co do cholery im chodzi.
- Jeśli założyliście się o to czy powiem jej co do niej czuję, to obaj przegraliście. Już jej powiedziałem.
- CO?! - krzyknął Marcel.
- Kiedy? - spytał Elijah.
Klaus spojrzał na nich z udawanym uśmiechem.
- To nie ma znaczenia. Caroline jasno dała mi do zrozumienia że nie czuje tego co ja.
- A co ty czujesz? - spytał Elijah cicho.
W pomieszczeniu znów zapanowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem przewracania kartek.






Hej ludzie którzy to czytacie (o ile są jeszcze tacy). Rozdział chyba długi i chyba niezły (mamy nadzieję), jak zawsze prosimy o komentarze, udostępnienia, i te różne takie. Ale przede wszystkim chciałybyśmy podziękować za ponad 13 000 wyświetleń (rozwalacie system) i mamy newsa dla was! Zdecydowałyśmy że niedługo skończymy pierwszą część bloga (a raczej pierwszą część pierwszej części jeśli wiecie o co chodzi). Ale spokojnie, mamy w planach kontynuację.
Dobra, żeby nie przynudzać - niedługo prawdopodobnie pojawi się tu ankieta z tajemniczymi pytaniami i zachęcamy do odpowiadania... I to tyle.
Buziaki
Mar&Yacker




sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 30

"All those things I didn't say, wrecking balls inside my head."


Bonnie stała na środku pokoju z dużą księgą w dłoni i co jakiś czas podnosiła wzrok na swoją przyjaciółkę siedzącą na kanapie, jakby sprawdzała czy Caroline nadaje się do przeprowadzenia tego czy innego zaklęcia. W końcu latynoska zamknęła książkę z hukiem i uśmiechnęła się szeroko.
- Mam! - krzyknęła - I to dużo więcej niż myślisz.
Forbes rozłożyła ręce, zachęcając ją do mówienia.
- Kiedy.. kiedy rzuciłam w ciebie zaklęciem, byłam pewna że to Damon, prawda? Nie miałam też w głowie jakiegoś konkretnego zaklęcia. Cała ta moc była przeze mnie niekontrolowana. A raczej kontrolowana przez moje uczucia. - wiedźma zaczęła chodzić w kółko po pokoju. - Jedyne czego chciałam to ukarać go. Rozumiesz? - przystanęła na chwilę, po czym nie czekając na reakcję wampirzycy, kontynuowała swój wywód (i spacer). - Myślę, że wiem dlaczego straciłaś głos. To znaczy, wiem że to przez moje zaklęcie. Kol mi to powiedział. Ale wiem jak dokładnie ono zadziałało! Więc w skrócie - Damon zranił mnie, gdy zaczął mówić o Elenie i tak dalej. Zranił mnie słowami. Dlatego gdy myślałam że to ty on, chciałam tylko żeby przestał mnie ranić. Żeby przestał mówić!
Nagle Bonnie usłyszała zza swoich pleców głośne chrząknięcie.
- Ehem, bardzo się cieszę że rozwikłałaś zagadkę Sherlocku. - zaczął Kol śmiejąc się - ale jak to dokładnie ma pomóc tej tam beznadziejnie zakochanej w moim bracie niemej blondynce?
Dziewczyna spojrzała na niego z przyganą.
- Jeszcze nie skończyłam. - powiedziała z naciskiem - skoro w tamtej chwili wszystko czego chciałam to strata głosu, to teraz równie mocno muszę chcieć go przywrócić. Ale jeśli to ma się udać, to muszę wkurzyć się na samą siebie. I to porządnie. - Bennett uśmiechnęła się uroczo - I nawet wiem kto mi w tym pomoże. - dokończyła, patrząc za siebie.
Caroline natomiast spojrzała na swoją przyjaciółkę jak na wariatkę, obiecując sobie, że gdy już odzyska głos, to przeprowadzi z latynoską poważną rozmowę na temat gadania do powietrza.

***

- Niech to! - Klaus wywrócił sztalugę, po czym podniósł obraz i dodatkowo go połamał.
Odkąd dowiedział się że zabita dziewczyna (jedna z kilku) miała coś wspólnego z Caroline, po jego głowie krążyły dziwne myśli. Raz bał się że Forbes jest w niebezpieczeństwie, innym razem niemal podejrzewał ją o jakiś spisek przeciwko niemu. Nie mogąc tego wytrzymać, szukał ulgi w malowaniu - ale nawet to nie pomagało.
Zazwyczaj gdy był w takim stanie (a nie zdarzało się to często) szedł po prostu do swojego starszego brata i pozwalał się uspokoić rozsądkowi Elijah. Ale tym razem nawet on odwrócił się od Niklausa - i to z powodu jednej dziewczyny!!
Blondyn przypomniał sobie kiedy ostatni raz tak było.
4 lata temu.
Z Hayley.
Ale ten problem rozwiązał się samoistnie - i bracia wyszli z tego, z nawet lepszą relacją niż wcześniej.
Cholerna Hayley prawdopodobnie uratowała jego rodzinę.
Tylko po to żeby Cami mogła ją zniszczyć.
Cóż za ironia, że obie zrobiły dokładnie nie to czego chciały.
Blondyn kopnął w resztki tego, co miało być dziełem sztuki. Prawdopodobnie zacząłby się na nich mścić jeszcze mocniej, gdyby nie dzwonek telefonu.
- Marcel? - wyharczał Klaus do słuchawki - lepiej żeby to było ważne,
- Nie wiem co masz na myśli mówiąc ważne. Ale jeśli przełom w dochodzeniu w sprawie morderstw zalicza się do rzeczy wa-
- Wyduś to z siebie.
Mikaelson niemal czuł jak mężczyzna uśmiecha się ironicznie po drugiej stronie słuchawki.
- Morderstwo Emily nie pokrywa się z pozostałymi. To nie mieszaniec ją zabił, tylko człowiek, jak dotąd w tym mieście gatunek niedoceniany.
- I co z tego?
- Jak na razie nic. Ale mam coś lepszego. W jej telefonie znaleziono mnóstwo wiadomości, połączeń, Cała masa.
- Marcellus, powtórzę, co z tego. Każda dziewczyna jest teraz uzależniona od telefonu, to dla nich jak magiczny talizman.
- Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że wszystkie te wiadomości i połączenia są z jednego numeru.
Oczy Pierwotnego rozszerzyły się.
- Czyli albo była bardzo aspołeczna...
- Albo dostawała rozkazy.

***

- Spokojnie Care, wszystko będzie dobrze.
- Pod warunkiem że Bonnie tym razem nie odbierze ci wzroku.
Latynoska spojrzała na niego spod czoła, wiedząc że Caroline i tak go nie słyszy, a złośliwa uwaga była skierowana wyłącznie do niej. Tymczasem blondynka nerwowo podrygiwała nogą, wpatrując się w podłogę. Bonnie z poczuciem winy poklepała ją po ramieniu.
- Zacznę już, dobrze?
Forbes pokiwała głową i przymknęła oczy, jednocześnie wkładając zatyczki do uszu (specjalne, wzmocnione zaklęciem - pomysł Mikaelsona).
- Nie sądziłam że kiedykolwiek to powiem, ale... Postaraj się mnie dobrze wkurzyć Kol.- zakomenderowała latynoska, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak zaśmiał się i ujął jej dłoń.
- Z przyjemnością.

***

- Booonieeee.... Booniee.. - czyjś śpiewny głos dochodził do jej uszu w dziwny sposób, jakby przez wodę. Dziewczyna usiłowała otworzyć oczy - ale albo nie była w stanie, albo nawet po ich otworzeniu w około panowały egipskie ciemności.
- Kol? - wychrypiała latynoska, ze zdziwieniem stwierdzając że nie słyszy własnego głosu.
- Caroline? - spróbowała jeszcze raz, starając się nie popadać w panikę. Czyżby wracając głos swojej przyjaciółce odebrała go sobie??!!
Złapała się ręką za szyję, jakby chciała zmusić swoje struny głosowe do pracy. Przerażona zapomniałam na chwilę że nie ma pojęcia gdzie jest.
- Booniee... Bo-o-nie.. - melodyjny głos był coraz bliżej, a im częściej się odzywał tym dziewczyna była pewniejsza że skądś go zna. W końcu usłyszała nawoływanie tuż przed sobą - czyjeś ręce dotknęły delikatnie jej powiek i...
Przed nią, we własnej martwej osobie stała Sheila Bennett,uśmiechnęła od ucha do ucha. Babcia po kolei dotknęła palcami jej uszu, ust i szyi, i Bonnie poczuła się jakby z wszystkich receptorów zmysłów spadały jej więzy, wszystko stało się wyraźniejsze, jaśniejsze.
Sheila patrzyła na nią z ukosa.
- Witaj kochanie. Nie przywitasz się z babcią?


Hej kochani!
Dawno nas tu nie było (szkoła, zajęcia etc) i tym razem nie obiecujemy żadnego rozdziału zbyt szybko. Chciałybyśmy wam jednak bardzo podziękować za ponad 12 000 wyświetleń, wszystkie komentarze... Jesteście wielcy. Mamy nadzieję że nowy rozdział się spodoba (końcówka może być nieco myląca.. ale spokojnie, wszystko wbrew pozorom ma sens 😉). Tak więc bądźcie dalej takimi cudownymi czytelnikami jakimi jesteście, komentujcie, zadajcie pytania na asku albo po prostu czytajcie anonimowo - i wiedzcie że dzięki wam codziennie uśmiechamy się trochę szerzej.
Buziaki
Mar&Yacker



sobota, 17 października 2015

Rozdział 29

"I'm trying find the words to say I wish was beside you."

***

Bonnie wróciła do domu, przybita i zniechęcona. Zaczęła rozsuwać kurtkę, ale najwyraźniej coś się zacięło - zamek nie ruszył ani w górę, ani w dół.
- Niech to! - krzyknęła i pociągnęła, wreszcie z jakimś efektem. Zdjęła buty i poszła do kuchni, mamrotając pod nosem przekleństwa.
Ten dzień wcale nie zaczął się źle. Ale wpadła na genialny pomysł żeby skontaktować się z Daviną w sprawie wskreszenia Kola. I skończyło się to tym, że nawet nie weszła za drzwi mieszkania dziewczyny.
- Cholerna mała s- zaczęła wchodząc do kuchni, ale widząc Hope natychmiast zamilkła. - Hej kochanie! - przywitała się nadmiernie wesołym głosem.
- Bonnie czy to że ktoś płacze bez przerwy przez godzinę jest normalne u dorosłych?
Bennett spojrzała na dziewczynkę ze zdumieniem.
- S-skąd przyszło ci do głowy takie pytanie?
- I czy można płakać bez żadnego dźwięku? Można czy nie?
-Hope! Mów co się stało. Wujek Stefan i ciocia Rebeka znowu się pokłócili?
- Nie.. są w pokoju wujka chyba. Ale nie o nich chodzi.. Cioci Caroline coś się stało.
- Gdzie ona jest?
- U mnie w pokoju.. przyprowadziłam ją z parku i powiedziałam żeby się tam położyła...
Bonnie już kierowała się w stronę drzwi, gdy przypomniała sobie o czymś i podeszła do Hope. Przykucnęła i zajrzała dziewczynce głęboko w oczy.
- O nic się nie martw, dobrze? Zajmę się ciocią, a ty pooglądaj sobie książkę.
- Tą z liskiem? - zapytała trochę weselej dziewczynka.
- Tą z liskiem. - kiwnęła głową dziewczyna. - Ja za chwilę wrócę i wtedy zrobimy sobie coś pysznego i zawołamy wujka i ciocię. Co ty na to?
Hope uśmiechnęła się tylko i pobiegła po książkę. Bonnie za to poszła do Caroline, przed wejściem biorąc głęboki wdech.

***


Blondynka siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Nawet nie zakrywała twarzy rękami - zwisały po prostu po obu stronach jej ciała, bezwładne i bezsilne. Nie robiła też gwałtownych wdechów, jak to zwykle bywa gdy człowiek płacze. Siedziała tylko, a po jej policzkach płynęły spokojnie strumyczki łez.
Po pewnym czasie, skrzypiąc, otworzyły się drzwi. Dziewczyna jednak nie zareagowała nawet mrugnięciem.
Jej przyjaciółka powoli podeszła do łóżka.
- Caroline.. - powiedziała miękko. - Hope powiedziała że tu jesteś. Bardzo się o ciebie martwi. Teraz już się uspokoiła, ale gdy przyszłam była przerażona. No, ale znasz dzieci. Wystarczy uśmiech, ulubiona książeczka i wszystko jest dobrze. - Bonnie uśmiechnęła się słabo. - Care, co się stało? Chodzi..chodzi o Klausa?
Blondynka popatrzyła na nią i powoli pokiwała głową.
- Rozmawialiście?
Kiwnięcie.
- Powiedział coś złego??
Caroline gwałtownie zamachała rękami, a na jej twarzy pojawiło się dużo więcej łez.
- Hej, wiesz że możesz mi wszystko powiedzieć. - Bonnie pogłaskała ją po ramieniu.
Forbes zareagowała na to jeszcze większym płaczem, a druga dziewczyna zdezorientowana wzruszyła ramionami.
- Skoro nie chcesz to nie naciskam! Powiesz kiedy będziesz gotowa. Po prostu chcę żebyś wiedziała, że jestem tu.
Caroline podniosła na nią wzrok i nagle zerwała się z łóżka i popędziła do kuchni.Zdziwiona czarownica obserwowała jak wampirzyca wraca z kartką papieru i długopisem po czym szybko coś na niej pisze. Blondynka podniosła kartkę.
- Straciłam głos. - przeczytała głośno Bonnie. - A Klaus nie chce mnie znać.

***

Przemierzał ulice swojego miasta. Miasta, które tak kochał. Miasta w którym odbudował swoją rodzinę. Miasta w którym dostał od losu drugą szansę. I nagle wszystko straciło dla niego sens... Nie żeby nie miał jakichś większych problemów i zmartwień, ale to... Nigdy nie wyznał nikomu swoich uczuć aż do tego stopnia. Nigdy nie wyraził w prost takich emocji i nigdy nie myślał, że będzie to aż tak bolesne.
- O! Klaus dobrze, że cię widzę.- usłyszał głos i po chwili z balkonu zeskoczył do niego Marcel- Coś się stało?- zapytał widząc minę Mikaelsona
- Nie twój interes. Co to za sprawa?- warknął
- Ta dziewczyna o której rozmawialiśmy przez telefon, ta martwa. Znaleźliśmy coś w jej telefonie.- powiedział i pokazał wampirowi urządzenie na ekranie którego widniała lista esemesów.
- No wiadomości. Co w tym dziwnego?- powiedział lekceważąco i chciał oddać koledze telefon
- Przeczytaj je.- powiedział i na siłę wepchnął Klausowi telefon do ręki, a ten bezmyślnie zaczął przewijać listę wiadomości, gdy nagle jedna przykuła jego uwagę.
Caroline świetnie się wczoraj bawiłam i jeszcze raz dzięki za bransoletkę.~Lisa
- Ty chyba nie myślisz, że ona pisała do naszej Caroline, prawda?- zapytał nagle wyjątkowo zainteresowany całą sytuacją
- Sam zobacz.- powiedział i wskazał na numer w swojej komórce oraz telefonie Lisy. Zgadzały się.- Musisz natychmiast zadzwonić do Care i to wyjaśnić.
- A sam nie możesz tego zrobić?- zapytał oschle Mikaelson
- Nie, bo tylko tobie wyjawi całą prawdę.- wyjaśnił Marcel zdziwiony reakcją wampira
- Nic mi nie powie, bo w ogóle ze mną nie rozmawia, a teraz Marcellusie do wiedz się o co w tym wszystkim chodzi i przekaż mi jak najszybciej.- powiedział władczym tonem.
- To rozkaz?- zapytał ironicznie czarnoskóry chociaż dobrze znał odpowiedź
- A jak ci się wydaje?! Zmiataj stąd!- krzyknął Niklaus, a Marcel o dziwo posłuchał go. Na odchodnym powiedział tylko
- Niedługo nikt nie będzie z tobą rozmawiał. Nawet własna córka.- na te słowa Klaus w ciągu sekundy dorwał wampira i przyparł do muru, jednak po kilku sekundach patrzenia na niego z czymś w rodzaju furii i obrzydzenia puścił go wolno, a sam rozpłynął się w powietrzu.

***

- Jak to straciłaś głos?!- zapytała zdezorientowana Bonnie- Przecież... Przecież to niemożliwe. Znaczy mówiłaś, że boli cię gardło, ale myślałam, że to efekt uboczny upicia się. Poza tym o co chodzi z Klausem??- wyrzuciła na jednym wdechu wiedźma co Forbes skwitowała jedynie wzruszeniem ramion.
- Bonnie...- usłyszała nagle tuż za sobą głos Kola.- Wyjdźmy na chwilę.- powiedział
- Care zaraz wrócę i wszystko wyjaśnimy. Tylko błagam przestań płakać.- zwróciła się do blondynki po czym udała się do kuchni i od razu odkręciła wodę, aby wampiry nie mogły jej usłyszeć.- Kol to nie najlepszy moment.
- Bonnie... To ty.- powiedział smutno duch
- Co? O czym ty mówisz? Co ja?- zapytała zdezorientowana
- Ty. Kiedy tu przyjechała rzuciłaś w nią zaklęciem, pamiętasz? Dlatego straciła głos.- wyznał Mikealson na co wiedźma Bennett zaczęła nerwowo chodzić po pokoju mamrocząc tylko "Nie... To niemożliwe...Nie, nie nie...."- Bon...W porządku?- spytał zmartwiony
- Nie! Nic nie jest w porządku Kol! Jak mogłam być taka głupia? Jeżeli ona się dowie już nigdy mi nie wybaczy.... A co jeśli... Jeśli nie uda mi się tego cofnąć?- mówiła zanosząc się spazmatycznym szlochem. Świadomość, że już po raz kolejny jej najlepsza (I w tym momencie jedyna) przyjaciółka znów przez nią cierpi była dla czarownicy zbyt wielkim brzemieniem. Jak przez mgłę słyszała słowa Kola o tym, że nie powinna się poddawać i że jakoś to naprawią, jednak ona znała prawdę; Nie umiała tego naprawić, ponieważ nie wiedziała co tak naprawdę zrobiła. Kiedy myślała, że to Damon stoi za drzwiami po prostu zebrała w sobie najwięcej mocy ile potrafiła i po prostu... Uderzyła. Na początku myślała, że na szczęście jej się nie udało. Nie mogła się bardziej mylić...
- Bon... Bonnie... Bonnie.- słyszała nawoływania Kol'a. Chyba tylko dzięki nim jeszcze nie zemdlała. Mikaelson mało myśląc objął ją w talii i przytulił. Ten uścisk, niby zwykły przyjacielski gest, a jednak dodał jej otuchy. Zrozumiała, że nie może się załamać, ponieważ Caroline potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Uśmiechnęła się więc do wampira i powróciła do swojej przyjaciółki obmyślając tysiące sposobów jak przywrócić jej głos.

***

- JAK TO LISA NIE ŻYJE?!- ryknął do słuchawki Sebastian, gdy tylko odebrano jego połączenie.
- Normalnie. Nie wywiązała się z zadania i wkurzyła szefową, więc za to zapłaciła.- powiedział ze stoickim spokojem jego pracodawca
- Ale jak to? Jesteście tutaj? W Nowym Orleanie?- zapytał zdezorientowany chłopak
- Nie idioto. Oczywiście, że nie. Jednak gdybyś nie wiedział mamy więcej ludzi niż ty i te trzy lalunie.- prychnął mężczyzna
- Teraz już tylko jedną ponieważ dwie pozostałe nie żyją.- powiedział i natychmiast pożałował tych słów. Przecież szef nic nie wiedział o Emily...
- Jak to dwie?!- warknął.
- Dwie żyją chciałem powiedzieć.- próbował wyprostować sytuację, jednak dobrze wiedział, że już się z tego nie wykręci.
- Nie kłam Smythe! Kto jeszcze nie żyje?!- krzyknął
- Emily....- wyszeptał chłopak.
- Kto ją zabił?- zapytał rozwścieczony mężczyzna, a w telefonie nastała głucha cisza- Kto Smythe?! KTO?!
- Caroline... Caroline Forbes...- skłamał. Natychmiast usłyszał dźwięk przerwanego połączenia, co mogło oznaczać tylko jedno. Jego najemnicy już szykowali zemstę na tej dziewczynie. Sebastian dobrze wiedział, że jest niewinna, jednak gdyby powiedział prawdę Santana.....
- Co ja zrobiłem?- powiedział do siebie i schował twarz w dłonie.


Obiecałyśmy rozdział na czwartek i.. Jak zwykle nie wyszło :p bardzo za to przepraszamy, ale po prostu szkoła wyciska z nas całą energię. Mamy nadzieję że rozdział się podoba i zachęcamy do zostawienia po sobie komentarza.
Całusy
Mar&Yacker





poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 28

"I don't need your reasons, don't tell me 'cause it hurts."
- Nie wiem jak ty, ale ja padam z nóg.
Hope, która nie miała nawet siły się odezwać, spojrzała tylko na Rebekę spod przymkniętych powiek.
- M-mogę iść do łóóóżka? - ziewnęła.
- Jasne kochanie. Tylko umyj zęby, dobrze?
- Nie mogę raz tego nie zrobić?? - marudziła dziewczynka.
- Ej, i tak odpuszczam ci dzisiaj kąpiel, nie przeciągaj struny młoda damo. - Rebeka żartobliwie pogroziła jej palcem.
Hope powłócząc nogami skierowała się w stronę łazienki, a blondynka siadła na kuchennym blacie, jednocześnie podśpiewując.
- I just want to you to dance with me tonight.. Dum dum dum dum.. But if you.. *
- Ładna piosenka.
***
To była chyba najgłupsza rzecz która mógł powiedzieć, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy.
Gdy tylko usłyszała jego głos od razu się spięła, jej oczy pociemniały a uśmiech zniknął. Pożałował że w ogóle się odezwał - przed chwilą wydawała się taka szczęśliwa.
- Stefan.. - powiedziała słabo, machając nieporadnie rękami.
Podszedł do niej, wprost czując w powietrzu niezręczność sytuacji.
- Hope już śpi? - próbował zagaić rozmowę.
- Nie, poszła umyć zęby. Jak zawsze z ociąganiem.
- Może to dlatego że pasta jest miętowa. Dzieci chyba nie lubią tego smaku.
- Taak. Następnym razem kupię jej coś odpowiedniego..
W kuchni znowu zaległa cisza, na której tle doskonale było słychać bębnienie palców dziewczyny o blat.
- Rebeka, posłuchaj..
Bębnienie ustało.
- Możemy wreszcie normalnie porozmawiać?
- Cały czas rozmawiamy. - odparła machinalnie Mikaelson
- Ale nie o Elenie i tej sprawie z Damonem.
- Myślałam że powiedzieliśmy już sobie wszystko co tego dotyczy. Ja zgodnie z prawdą że nie mam z tym nic wspólnego, a ty mi nie uwierzyłeś.
- Wiem. I przepraszam za to. Za wszystko inne też.
Rebeka popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Czyli wierzysz mi? I ufasz?
- Całkowicie. Pytanie tylko czy ty ufasz mi. I czy mi wybaczysz.
- To zależy.. - odparła, uśmiechając się przekornie i przyciągając go do siebie.
- Mam to uznać za tak? - uniósł brwi.
- Uznawaj to za co chcesz. - stwierdziła, po czym zatkała mu usta pocałunkiem, jednocześnie oplatając swoje nogi wokół jego talii.
***

- Nie wiem co było w tych drinkach, ale wyraźnie podrażniło moje struny głosowe.- powiedziała Caroline charcząc jak nienaoliwione wrota.
- Haha słyszę.- zaśmiała się Bonnie łykając aspirynę. Poprzedniego wieczora poszły na pół godziny do baru, a wyszły z niego ok. czwartej nad ranem, co teraz dawało im się we znaki pokaźnym kacem.- To jest w ogóle możliwe żeby wampir stracił głos?- zapytała wiedźma szukając produktów na śniadanie
- A bo ja wiem... Ja też jestem głodna.- narzekała Forbes leżąc na kanapie i przeglądając wiadomości w telefonie.
- To od Klausa?- spytała Bon podając przyjaciółce woreczek z krwią.
- Yep.
- I.....
- I nic. Niech się jeszcze trochę powywnętrza.- prychnęła Care po czym nie odczytując pozostałych esemesów wrzuciła swój telefon do torebki. Poprzedniego dnia spędziła wspaniałe chwile ze swoją przyjaciółką i nikt; ani Klaus, ani Stefan nie mógł jej tego popsuć. Kiedy Elena nastawiła Bonnie przeciwko niej myślała, że już nigdy nie znajdzie kogoś takiego, a już na pewno nie śniło jej się o odbudowaniu relacji ze zdrajczynią. Jednak teraz po śmierci Eleny poczuła, że może ona i Bennett są wstanie odbudować to co straciły, a nawet uczynić to silniejszym.- To co robimy dzisiaj?
- Nie wiem jak ty, ale ja mam coś ważnego do załatwienia na mieście. Może zaopiekujesz się Hope? Na pewno ucieszy się kiedy cię zobaczy.
- Nie głupi pomysł.- szepnęła po czym zaczęła chrząkać próbując wydobyć z siebie normalny dźwięk.
- No to cieszę się, że masz co robić a teraz uciekam.- powiedziała aż nadto wesoło wiedźma po czym cmoknęła w policzek Care i z uśmiechem wyleciała z pokoju.
- Zdrajca.- mruknęła Forbes, jednak z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

***

- Znowu się spotykamy.- powiedział Sebastian siadając na krześle przy barku i rzucając Camille jeden z najbardziej czarujących uśmiechów na świecie.
- Znamy się?- zapytała zdezorientowana dziewczyna
- Kiedyś zrobiłaś mi drinka. Sebastian.- przedstawił się wyciągając rękę w jej stronę.
- Cami...- powiedziała niepewnie blondynka i uścisnęła jego dłoń.- Powinnam cię pamiętać?- spytała wycierając szklanki stojące na blacie
- To już zależy od ciebie.- odpowiedział jej zadziornie mężczyzna co z jednej strony spodobało jej się, a z drugiej wzbudziło w niej podejrzenia co do jego osoby.- Patrzysz na mnie jakbym miał cię zaraz zamordować.- zażartował
- Nie codziennie spotykam kogoś kto jest tak mało dyskretny.- mruknęła z dezaprobatą Cami na co Sebastian zareagował gromkim śmiechem
- Nie podrywam cię, przysięgam.- wydusił śmiejąc się, jednak widząc urażone spojrzenie blondynki wyjaśnił.- Znaczy jesteś piękna i w ogóle, ale mam dziewczynę.
-Uff... Bo nie jestem zbyt dobra w spławianiu kolesi.- odetchnęła z ulgą po czym oboje roześmiali się.
 - Camille?- usłyszeli nagle głos Elijahy stojącego w drzwiach
- Elijah co się stało?- zapytała zaniepokojona dziewczyna
- Było kolejne morderstwo. Myślałem... Bałem się...- wyjąkał i pędem podchodząc do dziewczyny mocno ją przytulił.
- Spokojnie, nic mi nie jest.- wyszeptała po czym objęła mocno Mikaelsona. Zza jego pleców chciała spojrzeć jeszcze na Sebastiana lecz jego już nie było...

 ***

- Caroline!- krzyknęła Hope próbując wyłudzić od dziewczyny kolejne pół godziny w parku.
- Nie ma opcji. Jest już późno, a ty musisz iść spać.- blondynka zachowywała nieugiętą postawę, chociaż kiedy widziała słodkie starania dziewczynki miała ochotę spełnić każde jej życzenie.
- Ploooooooseee.- spojrzała na nią szczenięcymi oczkami. Swoją drogą Klaus ma takie oczy.- powiedziała sobie w myślach Forbes i od razu dodała: Oczywiście kiedy nie zachowuje się jak dupek.
- Piętnaście minut i jeżeli poprosisz chociażby o minutę więcej to już nigdy nigdzie nie pójdziemy. Zrozumiano?- zgodziła się Caroline, na co Hope pisnęła ze szczęścia, pospiesznie uścisnęła opiekunkę i pobiegła na huśtawkę. Sama usiadła na ławce i z błogim uśmiechem na ustach patrzyła jak mała Mikaelson próbuje dosięgnąć chmur. Oczywiście jej chwila spokoju została przerwana przez dzwonek telefonu. Klaus. Próbował dodzwonić się do niej od wczoraj. Na początku go ignorowała, jednak po woli robiło to się uciążliwe, więc odebrała. Nie zdążyła się nawet przywitać kiedy usłyszała głos w słuchawce.
- Caroline jak śmiałaś tak zniknąć bez słowa.- no i się zaczyna, pomyślała.- Przed chwilą dowiedziałem się, że zamordowano jakąś dziewczynę, a ty nawet nie raczyłaś odebrać telefonu! Martwiłem się o ciebie. I zanim zaczniesz się ze mną kłócić to musisz wiedzieć, że wiem, że jesteś w Nowym Yorku i mnie unikasz, ale musisz zrozumieć, że nie masz do tego powodu. Tak, zostawiłem cię, ale przeprosiłem już za to i tak, to prawda byłem u Camille, ale powiedziała, że to coś ważnego i myślałem, że chodziło o sytuacje w Nowym Orleanie. Kiedy dowiedziałem się, że chciała po prostu ze mną porozmawiać wyraźnie dałem jej do zrozumienia, że to ty się dla mnie liczysz nie ona i możesz się nawet zapytać o to Elijah, ponieważ sposób w jaki to zrobiłem nie należał do najdelikatniejszych, a ona poleciała wypłakać się w jego ramię.- Caroline w tym momencie totalnie zatkało. Chciała coś powiedzieć jednak z jej ust nie padło żadne słowo. Jakby jej struny głosowe straciły dźwięk. W tym czasie Klaus kontynuował.- Naprawdę cię przepraszam Care. Nigdy nie zapomniałem o obietnicy, którą ci dałem. Ani o tej, że zostawię cię w spokoju, ani o tej kiedy mówiłem, że chcę być twoją ostatnią miłością, a teraz ty tu jesteś i.... To wszystko zależy od ciebie Caroline. Zmieniłem się, moje życie się zmieniło, to wszystko... Nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek niedomówienia, a ty ostatnio masz poważne zachwiania emocjonalne, ale to w porządku. Pomogę ci. Potrzebuję tylko słowa zgódź się aby ci pomóc, a ja w przeciągu kilku godzin będę w Nowym Yorku, ale jeżeli nie zdecydujesz teraz to ja się poddaję Care. Muszę chronić swoją córkę, a nie mogę tego robić walcząc równocześnie o ciebie i z tobą. Więc....- zakończył wampir a z oczu Caroline popłynęły łzy. Chciała się odezwać tak bardzo chciała. Otwierała usta praktycznie krzycząc. Jednak on nie mógł niczego usłyszeć. Nikt niczego nie słyszał ponieważ głos Caroline po prostu zniknął. A ona stała na środku parku płacząc i próbując wyznać, że chce z nim spędzić resztę życia chociażby nie wiem jak bardzo go nienawidziła.- Caroline...- na dźwięk jego głosu wydała z siebie niemy szloch.- Nie wysilaj się. Rozłączę się za ciebie.- usłyszała głos Mikaelsona, który nie był teraz niczym więcej niż warknięciem. Następnie usłyszała charakterystyczny dla przerwanego połączenia dźwięk. To był koniec. Na prawdę. Stała i patrzyła się w przestrzeń trzymając telefon i próbując wydobyć z siebie choćby najmniejszy dźwięk, lecz to wszystko było na próżno. Nie mogła nic powiedzieć, ponieważ odebrano jej głos.
- Ciociu.... To może pójdziemy do domu.- powiedziała cichutko Hope i trzymając w swojej kruchej rączce dłoń Caroline zaprowadziła ją do domu.



Hej drodzy czytelnicy!
Rozdział co prawda z małym opóźnieniem, ale... mamy nadzieję że nie zawiodłyśmy waszych ńoczekiwań. I mamy dla was niespodziankę... Nowy rozdział pojawi się prawdopodobnie już w środę/czwartek. Więc czytajcie, komentujcie i czekajcie cierpliwie.
Buziaki
Mar&Yacker

sobota, 3 października 2015

Rozdział 27

"Qui pro quo" *

*pomyłka co do osoby, nieporozumienie 


***

Oszołomiona Caroline wpatrywała się w nich z otwartymi ustami (według Kola sprawiało to, że była trochę podobna do ryby). Po jej policzkach płynęły łzy (i rozmazany tusz do rzęs) a w ręku trzymała dużą czarną torbę.
Bonnie dla odmiany zatkała sobie usta rękami, jakby chciała zaprzeczyć temu, że właśnie rzuciła w swoją najlepszą (a przynajmniej kiedyś) przyjaciółkę zaklęciem.
- Caroline! Co ty tu robisz??!
Blondynka jeszcze szerzej rozwarła jamę ustną.
- P-przed chwilą rzuciłaś we mnie jakimś cholernym zaklęciem, i pierwsza rzecz która przychodzi ci na myśl to co tu robię??!!!
Brunetka uśmiechnęła się niepewnie.
- Przepraszam?
Forbes wzniosła oczy ku sufitowi.
- Zresztą, nieważne. Mogłam się tego spodziewać. Ty atakujesz mnie magią, Klaus olewa mnie dla tej.. Camille. Jak to miło mieć przyjaciół! - z jej oczu wypłynęły łzy.
Kol, do tej pory jako duch ignorowany,  podszedł bliżej do płaczącej Care,
- Czy ona właśnie powiedziała, że mój kochany brat wystawił ją dla Cami, czy to ja się przesłyszałem?
Czarownica wzruszyła ramionami, ale po chwili pokiwała głową.
Kol zagwizdał z podziwem.
- No, no! Nik ma niezły rozmach! Najpierw przez 1000 lat nic, a teraz dwie naraz! Plus matka Hope jeśli liczymy ją jako coś więcej niż inkubator.
Bonnie spojrzała na niego z wyrzutem.
- No co? Ona i tak mnie nie słyszy!
Dziewczyna przejechała sobie palcem po gardle, po czym podeszła do blondynki. Pogłaskała ją po ramieniu.
- Przepraszam Care.. Po prostu myślałam, że to ktoś inny. Ktoś... kto zasłużył żeby dostać tym zaklęciem prosto w twarz.
Caroline zaśmiała się przez łzy.
- Nie wątpię. W końcu ty jesteś ta szlachetna! Nie stosowałabyś magii na przypadkowch ofiarach. Chyba....
Obie wybuchnęły śmiechem i padły sobie w ramiona.
- Tęskniłam za tobą, wiesz?
- Wiem. - zaśmiała się Bennett. - Ja za tobą też.
Przytuliły się jeszcze mocniej.
Tymczasem Kol stał z założonymi rękami i patrzył na nie z szerokim uśmiechem.
- Wzruszające. - szepnął.
Wiedział że Bonnie i tak go usłyszy.
***
- No, to teraz opowiadaj!
- Ja?? To ty przed chwilą pojawiłaś się tu znikąd, zapłakana i z torbą ciuchów!
- Fakt. - uśmiechnęła się blondynka. - Ale od czego tu zacząć...
- Może od tego jak spotkałaś Klausa, i od kiedy jesteś zazdrosna o jakąś Cami-Srami. - Bonnie z satysfakcją patrzyła jak na twarzy jej przyjaciółki znów pojawia się uśmiech.
- To.. skomplikowane. A Camille nie jest taka zła po prostu...
- Wkurza cię? - podpowiedziała brunetka.
- Dokładnie! Ona jest wszędzie, nawet gdy jej nie ma! Cami to, Cami tamto, ciocia Cami! Ja rozumiem, że ona była i nadal jest dla niego ważna. Ale skoro tak bardzo zależy mu na niej, to czemu zainteresował się mną!! - Caroline uderzyła w stół kuchenny pięścią, tak mocno że aż się zachybotał.
- Nie wiedziałam że tyle się u ciebie dzieje... Ale nie sądzisz że trochę przesadzasz?
- Ja przesadzam??!
Bonnie wzdrygnęła się.
- To znaczy... Och... Camille jest jego przyjaciółką. I z tego co mówisz od dłuższego czasu pomaga mu z Hope i tak dalej. To jasne że jest dla niego ważna. Tyle że.. nie musisz być o to zazdrosna. Bo gdyby czuł do niej coś więcej, to przecież już dawno by jej to powiedział, prawda?
Caroline przytaknęła niepewnie.
- A skoro nigdy nie pokazał ani nie powiedział że chciałby, żeby to było coś więcej niż przyjaźń to...
- Nigdy jej nie kochał??!
- Właśnie. Nie martw się o nią Care. Przez to możesz tylko wyjść na zazdrosną jędzę.
Forbes uśmiechnęła się.
- Chyba rzeczywiście.. Ale nie tylko o nią chodzi. Klaus jest skomplikowany. Ja też. I jest jeszcze Hope.. ona bardzo szybko się do mnie przywiązała. I bardzo ją lubię i dlatego boję się, że jeśli mi i Klausowi nie wyjdzie, to ona będzie cierpieć. - w jej oczach zakręciły się łzy.
Bonnie chwyciła ją za rękę.
- Przestań. Nie ma sensu myśleć tylko o tym co może wyjść źle. Jeśli ci na nim zależy to.. powinnaś spróbować powiedzieć mu co czujesz. - Caroline chciała zaoponować, ale przyjaciółka uciszyła ją. - I  nawet nie wmawiaj mi że nic nie czujesz! Zależy ci na nim, inaczej byś tu nie przyjechała. Ale boisz się, bo on jest Mikaelsonem, tym złym który chciał skrzywdzić Elenę. I nadal myślisz od czasu do czasu, że twoi przyjaciele by go nie zaakceptowali. I chcesz wykrzyczeć mu w twarz ile złych rzeczy zrobił,ale jednocześnie chcesz żeby był przy tobie cały czas.
Caroline spojrzała na Bonnie z ciekawością.
- Jesteś pewna że mówimy o mnie?
- Co? - zapytała zdezorientowana Bennett - Przepraszam, rozkojarzyłam się. Co mówiłaś?
- Nieważne. - machnęła ręką blondynka. - Dobra, koniec tych smutnych opowieści. Przez chwilę poczułam się jak..
- Elena?
Zaśmiały się.
- Wyjdźmy gdzieś - zaproponowała czarownica - choćby na spacer.
- Jestem za! Tylko powiedz mi gdzie mogę znaleźć coś do jedzenia. Umieram z głodu.
- W lodówce są chyba jakieś owo.. Ale tobie nie o takie jedzenie chodzi, prawda?
Caroline uśmiechnęła się niewinnie.
- Macie jakieś worki z krwią, prawda?
- Ee.. W zasadzie to nie wiem... Nigdy nie pytałam..
- Nie szkodzi, spytam Stefana. Właśnie, gdzie on jest??
- Pierwsze drzwi na lewo. - powiedziała machinalnie Bonnie.
***
- Camille, jesteś tam?- zapytał Elijah po raz kolejny waląc w drzwi jej mieszkania. Odkąd rozstali się wczorajszego wieczoru nie miał od niej żadnych wieści i obawiał się, że ktoś mógł zrobić jej krzywdę.- Camille!- wykrzyknął i po raz kolejny chciał uderzyć w drzwi, gdy te z rozmachem się otworzyły.
- Czy jeżeli ktoś nie otwiera ci przez 15 minut nie rozumiesz, że nie chce tego zrobić?- warknęła nie dając mu szansy nawet na przywitanie
- Myślałem, że coś ci się stało.- bronił się wampir
- No to skoro już wiesz, że nic mi nie jest możesz sobie iść.- powiedziała i już miała zamknąć drzwi, jednak noga upierdliwego Mikaelsona nie pozwoliła jej na to.
- Camie powiesz mi co zrobiłem?- zapytał delikatnie
- Nic nie zrobiłeś. Po prostu sobie idź.- mruknęła, ale mężczyzna zobaczył po woli napływające do jej oczu łzy.
- Camille przecież widzę. Możesz mi powiedzieć.- szepnął i delikatnie otarł łzę z jej policzka
- Elijah... Nie... To nie jest w porządku.- jąkała się przez łzy, które teraz spływały po jej twarzy strumieniami.- Nie mogę... Bo.. Ty jesteś zawsze koło mnie i pomagasz mi i... I jesteś... Sobą... A ja cię zranię.
- Nie zranisz.- zapewnił ją Mikaelson
- Zranię. Bo ja zawsze wrócę do niego.- powiedziała i dopiero, gdy ręce Elijah'y opadły z jej ramion, a twarz skamieniała uświadomiła sobie, że złamała mu serce tymi samymi słowami, którymi Klaus złamał jej.
***
- Nie rozumiem czemu nie chciał ze mną rozmawiać.- powiedziała Caroline oglądając wiszące na wieszakach sukienki.- No dobra, wiedziałam, że Elena nie żyje, ale tyle się działo, że po prostu zapomniałam.- tłumaczyła.- Poza tym tobie też nie powiedziałam, a ze mną gadasz.
- Ale my to co innego. Zawsze byłyśmy przyjaciółkami.- powiedziała i widząc rozbawione spojrzenie Care na wspomnienie początków ich znajomości poprawiła się.- No praaawie zawsze, ale nie znasz facetów? Potrafią się obrażać miesiącami chociaż wiedzą, że to my mamy rację. No a on przeżył śmierć miłości swojego życia i ciągle myśli, że zrobiła to jego obecna dziewczyna.
- Swoją drogą to nie rozumiem go. Przecież Rebekah była w Nowym Yorku kiedy znaleźliśmy Elenę więc czemu nie chce nam uwierzyć i po prostu pogodzić się z Bekhą.- zastanawiała się Forbes mierząc szarą sukienkę, którą wypatrzyła.
- A bo ja wiem.- powiedziała Bonnie.- Powinnaś ją wziąć.- dodała przyglądając się blondynce.
- A wiesz, że chyba tak zrobię. Coś mi się w końcu od życia należy.- zaśmiała się po czym poszła do kasy i zapłaciła za ubranie.- To co? Idziemy na drinka czy włóczymy się jeszcze po mieście?-zapytała
- Co mówiłaś?- spytała Bennett niedosłysząc słów dziewczyny
- Pytałam... Czy idziemy na... Drinka. Ekhmmm...-powiedziała kaszląc między słowami Forbes
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak. Zakrztusiłam się trochę.- skłamała po czym ponownie odkaszlnęła wpadając na nieznajomą blondynkę i rozlewając spoczywający w jej ręce napój. Może nie do końca nieznajomą bo wampirzyca miała pewne wrażenie, że już ją kiedyś spotkała...
- O matko przepraszam cię bardzo.-powiedziała
- Nic się nie stało.- odpowiedziała z uśmiechem wycierając resztki soku z jej bluzki, jednak nie wiele to pomogło.
- Może ci pomogę?- zaoferowała pomoc Bonnie
- Nie, nie jest w porządku naprawdę. To tylko napój. Co mi się stanie? Najwyżej umrę z pragnienia.- zażartowała dziewczyna wycierając ręce w chusteczkę
- No to może w ramach przeprosin pójdziesz z nami na drinka?- zaproponowała Caroline
- No w sumie czemu nie.- zgodziła się blondynka i z uśmiechem podała Forbes rękę.- Tak w ogóle jestem Maggie
- Caroline. A to jest Bonnie.- odwzajemniła uścisk i wszystkie trzy udały się do pobliskiego baru, a Caroline ciągle miała wrażenie, że zna tą dziewczynę.
Niestety kilka drinków szybko je uciszyło...
***
Tylko raz w ciągu całego (1000 letniego) życia Elijah miał o coś żal do swojego brata. I nawet wtedy nie stracił do niego zaufania - uwierzył mu i tylko dzięki temu odzyskał resztę swojego rodzeństwa. Co prawda później Finn i Kol i tak odeszli ale... odzyskał ich.
Nie miał zamiaru przez jedną dziewczynę niszczyć swojej relacji z Klausem, która teraz była w całkiem niezłym stanie. Wiedział że to nie wina Camille, ani Klausa, ani nawet jego samego. I wiedział, że powinien się z tym pogodzić, tak jak zawsze to robił. Powinien wybrać rodzinę.
Ale to że o tym wiedział wcale nie ułatwiało sprawy.
Bo zdążył już zacząć myśleć o tym jak jego życie mogło by się zmienić, gdyby jemu i Camille wyszło. Nie żeby cały czas o tym fantazjował - ale raz czy dwa naszła go taka myśl.
Gdy ją widział automatycznie zaczynał się uśmiechać - tak samo jak Klaus gdy widział Caroline. I miał nadzieję że obaj w końcu znajdą szczęście.
Nie pierwszy raz ta nadzieja została zniszczona.
I dlatego teraz szedł do domu z uczuciami, których wcale nie chciał mieć, w pogodzie która kompletnie do nich nie pasowała - było słonecznie, ciepło a na niebie widniało tylko kilka małych chmurek. Mijał ludzi którzy nie wiadomo dlaczego uśmiechali się w jego stronę - może dlatego że w powietrzu wciąż było czuć lato, może dlatego że po prostu mieli dobry dzień. Automatycznie odwzajemniał uśmiechy - ale nie potrafił spojrzeć im w oczy.
W końcu dotarł do domu i mimowolnie odetchnął z ulgą - Klausa nigdzie nie było. Może wyszedł gdzieś z Caroline (albo z Camille, podpowiedział jakiś złośliwy głosik w jego głowie, ale zignorował tą myśl).
Najstarszy pierwotny skierował się do swojego biura i już otwierał drzwi - gdy w powietrzu rozległ się głos:
- Elijah! Dobrze że cię widzę! - Klaus wydawał się zdenerwowany i jakiś.. zaniepokojony?
- Witaj Niklaus. Jestem trochę zajęty więc jeśli nie masz nic przeciwko to..
- O nie bracie, za dużo pracujesz! Ostatnio prawie w ogóle cię nie widuję. Albo ślęczysz nad tymi starymi księgami albo martwisz się tymi ostatnimi.. wypadkami. Kiedy ostatni raz zrobiłeś coś dla rozrywki?
Elijah zebrał wszystkie swoje siły żeby odpowiedzieć spokojnie.
- Klaus, twoja córka nie może tu wrócić aż nie rozwiążemy tej sprawy z mieszańcami. Ostatnio zrobiło się jeszcze gorzej - zamordowano Emily, koleżankę Cami..
Blondyn machnął niecierpliwie ręką.
- Wiem. Ale jej i tak już nie pomożesz, parę godzin nie zrobi jej większej różnicy. Proszę Elijah, potrzebuję twojej rady!
- A Cami potrzebuje wiedzieć co się stało z jej przyjaciółką. - odparł przez zaciśnięte zęby starszy Mikaelson. - To mogła być ona Klaus! Ją mógł ktoś zamordować! Rozumiem że podoba ci się perspektywa bycia sam na sam z Caroline bez Hope, ale czy Cami też już cię nie obchodzi??!
Zszokowany Niklaus ze złością zacisnął pięści.
- Jak śmiesz sugerować że moje własne dziecko mi przeszkadza!! Myślisz że za nią nie tęsknię??! Tęsknię jak cholera, bo, przypominam, to moja a nie twoja córka!! Co ci się stało??! A Cami jest.. dobrą ciocią dla Hope, ale bez przesady! Przecież nic jej nie jest!
- Jeszcze! Zresztą, nieważne. Przecież ciebie i tak nie obchodzi co ona czuje! Co tym razem jej zrobiłeś że płakała??
Klaus złapał się za głowę i zaśmiał histerycznie.
- A co, przyleciała do ciebie na skargę??! To nie twoja sprawa Elijah, nie mieszaj się do moich relacji z Camille.
- Wyobraź sobie że sam do niej poszedłem, bo się o nią martwiłem! No, ale ty przecież nigdy się o nikogo nie troszczysz! Tak samo było z Hayley!
Gdy tylko Elijah wykrzyczał ostatnie słowa prosto w twarz Klausowi, zrozumiał co tak naprawdę powiedział.
- Klaus, ja... Nie o to mi..
Niklaus odwrócił się od niego.
- Zostaw mnie.
- Nikla-
- Zostaw mnie!!! - głos młodszego z braci poniósł się echem po posiadłości. - Myślę że wszystko już sobie wyjaśniliśmy.
- Nik ja nie..
- Wracaj do pracy. W końcu ONA cię potrzebuje.
~~~~~~~
Witajcie ludzie!
Nowy rozdział jest w waszych rękach i mamy nadzieję, że wam się spodobał. A jeśli tak - błagamy was o komentarze! Wiemy że najłatwiej jest przeczytać i od razu olać bloga, ale wasze komentarze pokazują nam że warto pisać dalej! W każdym razie - kochamy was i do następnego razu.
Mar&Yacker
P.S. Pytanie od nas - w jakich jesteście fandomach? Może są wśród was jakieś bratnie dusze :D jakby coś - piszcie na asku albo gg, linki w zakładce kontakt z autorkami ;)

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 26

"I know everything you don't want me to, your mouth is poison, your mouth is wine."

***
- Przepraszam za spóźnienie,  mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo.- powiedział Klaus wchodząc na ganek swojej posiadłości.
- Nie no coś ty. Spóźniłeś się tylko 45 minut.- powiedziała ironicznie nawet na nirgo nie patrząc.
- Caroline...- zaczął dotykając ramienia dziewczyny, aby na niego spojrzała.
- Nie "Caroline'uj" mi tu!- warknęła po czym strzepnęła rękę Mikaelsona i skierowała się do swojego pokoju. Wampir momentalnie zastąpił jej drogę.
- Z czym masz znowu problem?- zapytał
- Ty się naprawdę jeszcze o to pytasz?- spytała  z niedowierzaniem i spróbowała wyminąć wampira
- Tak pytam się bo kiedy wyjeżdżałem wszystko było w porządku.- starał się mówić opanowanie jednak jego głos stawał się coraz głośniejszy
- No właśnie!- wykrzyknęła dziewczyna- Wyjechałeś! Do Camille!
- Bo mnie potrzebowała!
- Tak samo jak ja!-wykrzyknęła Caroline po mimo, że wcale nie chciała wyjawiać Klausowi swojego żalu.
- Mogłaś mi powiedzieć.
- Nie mogłam i tak byś nie zrozumiał.- warknęła Forbes
- Wiesz co?- zapytał naprawdę urażony słowami dziewczyny Mikaelson- To ty nie rozumiesz. Powiedziałem, że poczekam na ciebie tak długo jak chcesz, nie zabiłem twojego chłopaka chociaż na to zasługiwał, odkąd tu przyjechałaś znoszę twoje huśtawki nastrojów. Więc jeżeli ktoś czegoś tutaj nie rozumie to jesteś to ty!!!
- Nie odzywaj się do mnie. Nigdy.- warknęła prosto w jego ciemne oczy po czym z kamienną twarzą odeszła w przeciwnym kierunku.
Musiała stąd uciec. Po jej policzkach ciekły łzy, a ona musiała stąd uciec. Ale gdzie? Jedyne miejsce, które przyszło jej na myśl nie było najlepszą opcją. Jednak nie miała żadnej innej, więc... Po prostu uciekła. Tak jak uciekała od wszystkiego przez ostatnie 5 lat....
 
***
Wpatrywał się w jej drgające ciało i bezradnie stał z rozłożonymi rękami. Nie wiedział co robić - nie był ekspertem w pocieszaniu, empatii i tak dalej.
Cholera, pomyślał, że też Stefan akurat teraz musi przechodzić załamanie nerwowe, a Rebeka mieć depresję z powodu wspomnianego załamania.
Stefan by sobie poradził.
No dobra, dasz radę Kol. Tylko bądź delikatny.
-Ehkem.. - odchrząknął.
Zero reakcji z jej strony.
Podszedł bliżej do jej łóżka.
- Bonnie? - spytał niepewnie.
Chyba w ogóle go nie usłyszała. Podszedł jeszcze bliżej - tak blisko że słyszał jej przerywany oddech i widział lśniące na policzkach łzy.
Niepewnie uklęknął na podłodze - ich twarze były teraz na tej samej wysokości. Wyciągnął dłonie i ujął jej zapłakaną twarz. Popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczami.
Uśmiechnął się pocieszająco (a przynajmniej miał nadzieję że tak to wyglądało) i wytarł jej policzki kciukami.
- Chcesz popłakać??
Kiwnięcie.
- Chcesz zostać sama?
Zawahała się, ale po chwili pokręciła głową.
- To dobrze, bo i tak bym cię nie zostawił. - stwierdził, mając nadzieję że choć na chwilę na jej twarz powrócił uśmiech.
Później usiadł obok niej, a Bonnie niczym szmaciana lalka bezwładnie osunęła się w jego ramiona.
Więc trzymał ją, ocierał jej łzy i z każdą chwilą utwierdzał się w swoim postanowieniu.
Damon Salvatore zapłaci za każdą z tych łez.

***

- Jedz Hope. - nakłaniała ją Rebekah.
Dziewczynka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie wiedziałam że do płatków z mlekiem dodaje się ketchup ciociu. - odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Rebekah złapała się za głowę.
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. - wymamrotała, po czym dodała na głos - Przepraszam kochanie, jestem ostatnio... rozkojarzona. Co ty na to żebyśmy poszły do parku, kupiły coś dobrego po drodze i zrobiły sobie piknik?
Hope klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się szeroko.
- Jasne! - krzyknęła, jednocześnie wstając, po czym wylała nieudane płatki do zlewu. - To ja pójdę zawołać Stefana, na pewno będzie chciał iść z nami.
- Nie! - powiedziała ostro jej ciotka. Ostrzej niż chciała.
Hope popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Nigdy dotąd Rebeka na nią nie krzyknęła ani nawet nie podniosła głosu.
Blondynka speszyła się.
- Przepraszam - dodała łamiącym się głosem - po prostu... Stefan nie może z nami iść, rozumiesz? Hope?
Mała uśmiechnęła się wymijająco.
- Jasne.
Ścisnęła dłoń Rebece.
Po paru minutach wyszły. Rebeka myślała żeby powiadomić o tym Bonnie, ale zmieniła zdanie. Nie miała zbyt dobrego kontaktu z Bennett, a biorąc pod uwagę to co się działo z jej związkiem ze Stefanem... Rozsądniej było nie rozmawiać z czarownicą.
Mikaelson napisała krótką wiadomość i przyczepiła ją do lodówki.
W stronę pokoju swojego chłopaka nawet nie spojrzała.

***

- Nie wierzę....- mruczała pod nosem Bonnie- Co za podły, nieczuły, wredny...
- Bon obrażanie go nic tutaj nie pomoże.- powiedział do dziewczyny Stefan.
- Jak możesz być taki spokojny? Przecież właśnie oskarżył twoją dziewczynę o zabicie Eleny!- prawie krzyknęła i natychmiast zniżyła ton uświadamiając sobie, że za ścianą śpi Hope. Już wystarczająco się pewnie dzisiaj nasłuchała...
- Nie jestem ani trochę spokojny, ale co mi da kłótnia z nim? Nie mam już na to siły...- westchnął załamany chłopak.
- Ale ja mam! Mam siłę i chcę z nim walczyć. Nie może od tak przyjeżdżać tu i rzucać oskarżeniami na prawo i lewo.
- Może i to zrobił Bonnie, nic na to nie poradzimy.- próbował uspokoić ją Salvatore
-Ale.. Ale... Ej, ty chyba nie myślisz, że Bekah na prawdę zabiła Elenę, prawda?- zapytała zdziwiona Bennett
- A czemu nie? W końcu od początku jej nienawidziła.- powiedział smętnie wampir
- Ta dziewczyna opiekuje się pięcioletnią dziewczynką i próbuje wskrzesić swojego zmarłego brata Stefan. Czego jeszcze potrzebujesz żeby zobaczyć, że się zmieniła?
- No proszę...- powiedział Salvatore i prawie się uśmiechnął, na co Bonnie zrobiła zdziwioną minę- Bonnie Bennett kłóci się ze mną o moralność Rebekhi Mikaelson. Nie spodziewałem się, że dożyję tej chwili.
- Ja tylko mówię, że nie powinieneś mu wierzyć. W końcu on nawet nie ma człowieczeństwa.- broniła swoich racji oburzona wiedźma
- Sama mu to powiedz.- mruknął ironicznie Stefan- Wygląda na to, że tu powrócił.
- A żebyś wiedział, że tak zrobię.- powiedziała zdeterminowana i wściekła czarownica ignorując ostrzeżenia Stefana i Kola mamroczącego, że to bardzo zły pomysł. Zeszła po schodach i jak w amoku podeszła do drzwi. Stanęła przed nimi i święcie przekonana, że to właśnie Damon stoi po drugiej stronie otworzyła je równocześnie rzucając bardzo silne zaklęcie. Trafiła nim perfekcyjnie.Tyle, że nie w Damona, a w swoją zapłakaną i zdezorientowaną przyjaciółkę....

~~~~~~

Hejjjj :D
Tak wiemy, wiemy dzisiaj jest poniedziałek,a to już nie weekend (niestety) xD
Jednak z wielu powodów (głównie lenistwa, szkoły i włóczenia się po mieście :P ) nasz rozdział zostaje dodany dzisiaj. Przepraszamy was, ale na prawdę staramy pogodzić się szkołę z tym blogiem, a to do najłatwiejszych nie należy. Dziękujemy za motywujące komentarze i liczymy, że ich liczba będzie wzrastać z każdym dniem, bo....(werbel poproszę :P ) mamy już ponad 10 000 wyświetleń!!! To niesamowite, że w ciągu tak krótkiego czasu tyle osób odwiedziło tą stronę! Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo zmotywowało nas to do tworzenia rozdziałów. Dziękujemy, dziękujemy i dziękujemy!
Następny rozdział już punktualnie w weekend
Komentujcie co sądzicie o rozdziale ;)
Pozdrawiamy
Mar&Yacker ;****




























sobota, 19 września 2015

Rozdział 25

"Say something I'm giving up on you, and I'm sorry that I couldn't get to you"


***

- Kolejny Mikaelson?! Macie tu gniazdo czy co?!
Zirytowany Kol spojrzał na niego gwałtownie.
- Mów głośniej, w końcu nikomu nie przeszkadzasz. - odparł z kłującą ironią , jednocześnie wskazując na Bonnie. - Wyjdźmy na zewnątrz.
Damon miał ochotę postawić się pierwotnemu, ale w końcu z rezygnacją wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Jakimś dziwnym sposobem Mikaelson pojawił się tuż za nim.
- Masz dziwny zwyczaj pojawiania się w najgorszym możliwym momencie Salvatore.
- Przepraszam że przerwałem ci obserwowanie Śpiącej Królewny. To jakiś syndrom bycia starym?
Kol zaśmiał się.
- To nie ja podkochiwałem się w dziewczynie brata i później ją odbiłem.
- No tak, przecież wasza rodzina jest ze sobą tak blisko. Dzieli was tylko wieko trumny i sztylet.
- Po co tu przyjechałeś? Nie licząc wpędzenia brata w depresję przez oznajmienie mu że jego była, a twoja obecna dziewczyna nie żyje.
Damon błysnął zębami w mroku.
- Może byłem samotny.
- A może chciałeś żeby wszyscy inni czuli ten sam ból co ty.
Zapanowała cisza.
Kol spojrzał na swojego rozmówcę, z determinacją wypisaną na twarzy.
- Nie powiesz o niczym Bonnie, rozumiesz?
- A niby czemu? Chcesz żebym ją okłamał? - zapytał Salvatore tonem niewiniątka.
- Chcę żebyś w ogóle z nią nie rozmawiał. Wyjdziesz teraz z tego domu, i nie wrócisz dopóki nie wrócisz do normalności. Dość już dzisiaj zniszczyłeś. Rozumiesz?
Damon zaśmiał się cierpko.
- Niby czemu miałbym cię słuchać?
Mikaelson wziął głęboki wdech.
- Bo mogę sprawić, że jeszcze raz porozmawiasz z Eleną.

***

- Ekhmmm...- zaczęła Caroline, gdy odsunęła się od Klausa. Chciała coś powiedzieć, wyjaśnić, ale... Nie miała zielonego pojęcia co się właśnie stało!!!- No więc...- próbowała sformułować jakieś logiczne zdanie i dzięki Bogu w tym momencie zadzwonił telefon Klausa.
- Halo?- zapytał szybko go odbierając.- Tak, Mhmm. Tak słyszałem już, Hope dzwoniła. A gdzie on jest? Aha, no dobrze za chwilę będę.- powiedział po czym rozłączył się
- Kto to był?- zapytała blondynka, gdy schował telefon do kieszeni
- Camille, muszę do niej jechać. Podobno to coś ważnego.- odpowiedział, a Caroline poczuła się jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. Albo raczej kołek w serce...- Jedziesz ze mną?- zapytał, lecz brzmiało to bardziej jak pytanie retoryczne.
- Nie, dzięki mam jeszcze parę spraw do załatwienia.- skłamała
- No to do zobaczenia o 20.- powiedział po czym uśmiechnął się do niej i ruszył w swoim kierunku.
- Paa...- mruknęła Caroline i powolnym krokiem ruszyła w dalszą podróż po Bourbon Street rozmyślając o pewnym tysiącletnim wampirze...

***

- Nie ma opcji! Nie, tego nie było w umowie.- wykłócał się do słuchawki Sebastian- Nie obchodzi mnie to. Miałem zdobyć informacje i je masz, zostaw mnie w spokoju.
- A wiesz jaką śliczną sukienkę ma na sobie dzisiaj twoja dziewczyna?- zapytał się jego rozmówca- Jest bardzo delikatna i... Czekaj jak nazywa się ten kolor... Czekaj, nie podpowiadaj, przypomnę sobie. O! Pudrowy róż! Szkoda byłoby pobrudzić ją krwią prawda?- drażnił się z nim
- Nie mieszaj jej do tego!
- Przynieś mi martwą O'Connell, a twoja lalunia będzie cała i zdrowa.- powiedział apodyktycznie mężczyzna po czym nie czekając na odpowiedź rozłączył się.
- Tak jest szefie.- mruknął do siebie przybity Sebastian i zaczął dalej obserwować poczynania blondynki. Odkąd rozstała się ze starszym Mikaelsonem był pewny, że wejdzie do domu i na tym skończy się jego dzisiejsze śledztwo, ale kiedy już miał sobie pójść wyszła z domu i najwyraźniej na kogoś czekała. Po około 15 minutach przed budynkiem pojawił się nie kto inny, jak sam Klaus Mikaelson.

***

Damon przez jakąś minutę wpatrywał się w niego, kompletnie bez ruchu. Nawet nie mrugnął. Nagle nie parsknął śmiechem.
- Cz-czekaj, myślałeś że naprawdę się na to nabiorę? "Och, zostaw Bonnie, pokażę ci twoją martwą dziewczynę w zamian"?? Co ci się stało Mikaelson, zaniki pamięci?? Nie mam człowieczeństwa, nie mam uczuć, nie mam nic. A teraz wybacz, idę poinformować Bonnie że jej przyjaciółka - a może powinienem powiedzieć była przyjaciółka - nie żyje.
Kol chciał zastawić mu drogę, ale zorientował się że nic to nie da.
Damon wszedł do pokoju.
Mikaelson mógł oczywiście tam wejść. Ale bezczynne patrzenie na cierpienie Bonnie nie było najlepszym pomysłem, musiał sam to przyznać.

***

- Cześć.- powiedziała Camille widząc nadchodzącego Klausa.
- Co chciałaś?- zapytał oschle wampir
- No porozmawiać.
- Mówiłaś, że to ważne.- warknął
- No-o bo dla mnie to jest ważne.- wymamrotała zbita z tropu dziewczyna. Może ciuuutke skłamała dzwoniąc do Niklausa mówiąc, że to bardzo poważna sprawa i muszą się spotkać, zwłaszcza że kilka godzin wcześniej była na czymś w rodzaju randki z jego bratem...
- Cami żyjesz?- zapytał się jej zniecierpliwiony blondyn.
- Co?? Tak, tak przepraszam. Jeżeli jesteś zajęty to możemy to przełożyć.- powiedziała smutno
- Skoro mnie tu już ściągnęłaś to mów i miejmy to za sobą.
- Dlaczego ty zawsze musisz być takim dupkiem?- zapytała zdenerwowana zachowaniem Mikaelsona
- A dlaczego nie? To ty najpierw ściągnęłaś mnie tu bez powodu,  a teraz nie chcesz nic powiedzieć.-wycedził przez zęby Klaus
- Bo chciałam z tobą porozmawiać.
- Przecież rozmawiamy!
- Wydzieranie się na mnie to nie rozmowa!- krzyknęła
- To dlaczego tu jestem?!
- Bo cię potrzebuję.- wyrzuciła z siebie na jednym tchu O'Connell. Słowa te zawisły w powietrzu i już nic nie mogło ich cofnąć. Camille wcale nie chciała tego powiedzieć, nawet nie była do końca pewna czy to prawda. Po prostu....
- Przykro mi Cami, ale ja ciebie nie.- wyznał Klaus, a Cami poczuła jak coś w niej pęka. Nie chciała płakać... Tak bardzo nie chciała się rozpłakać.
- To przez nią, prawda?- powiedziała łamiącym się głosem.- Caroline, to przez to że się tu pojawiła. Gdyby nie ona wolałbyś mnie.
- Cami...- zaczął Mikaelson widząc łzy pojawiające się w oczach dziewczyny
- Co ona w sobie ma czego nie mam ja?- zapytała
- Camille przestań.- uciszył ją wampir. Na swój sposób był w stanie ją zrozumieć. Pomagała mu, wierzyła w to, że nie jest skazany na potępienie, wspierała gdy wszyscy byli przeciwko niemu. Zasługiwała no jego miłość tyle, że...- To zawsze była Caroline.- szepnął- Gdy mnie nienawidziła, gdy rzucała we mnie obelgami, kiedy kazała mi odejść. Wszystkie nasze wzloty i upadki... Cami przepraszam, ale... Ja zawsze wybiorę ją...- wyszeptał Klaus, po czym ucałował dziewczynę w policzek i rozpłynął się w powietrzu zostawiając ją samą po środku Nowego Orleanu...
***

Poczuła że ktoś nią trzęsie.
-Hmm?? O-o co chodzi? - zapytała, nie otowierając oczu.
Ktoś się zaśmiał.
- Pora wstawać śpiochu. - stwierdził, a później znowu zaśmiał. Ten dźwięk był znajomy... Tak, na pewno był znajomy!
Otworzyła szybko oczy i zauważyła nad sobą czarnowłosego.
- Damon??!
- Też tęskniłem. - przytulił ją mocno.
Bonnie poczuła, że do jej oczu napływają łzy, a w gardle rodzi się śmiech.
- Przepraszam że nie dzwoniłam ani nic.. ja.. tak bardzo za tobą tęskniłam! N-nie masz pojęcia jak się cieszę!
- Ja też Bon-bon, ja też. Szkoda tylko że Stefan nie cieszy się tak bardzo jak ty.. - Jej przyjaciel zasępił się.
Bonnie spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie, musiałeś go źle zrozumieć. Dawno się nie widzieliście, zrozum.
Salvatore uśmiechnął się smutno.
- Chciałbym być takim optymistą jak ty..
Dziewczyna poklepała go po ramieniu.
- Jestem pewna, że wszystko sobie wyjaśnicie. Musisz go zrozumieć... Macie za sobą trudne chwile.
Damon spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Rozumiem go Bonnie. Gdybym ja usłyszał że moja dziewczyna zamordowała Elenę, też bym dziwnie zareagował.
Z satysfakcją patrzył jak jej twarz zmienia wyraz, oczy zachodzą mgłą, a ramiona zaczynają drgać. Powoli wstał z łóżka i uśmiechnął się tryumfalnie. Tak jak podejrzewał, w drzwiach stał Kol Mikaelson. Spojrzał w jego oczy, jego uśmiech się rozszerzył.
- Myślę, że przyda jej się teraz ktoś do otarcia łez. - szepnął i wyszedł, ani razu nie oglądając się za siebie.
Damon Salvatore nie był złym człowiekiem, wampirem czy czym tam.
Damon Salvatore po prostu dużo w życiu stracił, i nie potrafił sobie z tym poradzić,

***

- Wiedziałem, że szybko dasz sobie radę.- usłyszał w słuchawce ten sam irytujący głos co zwykle.- To jak zabiłeś tą całą Camille?- zapytał wyraźnie uradowany mężczyzna, przedrzeźniając imię dziewczyny
- Nie zabiłem jej.- sprostował Sebastian, a ton jego przełożonego momentalnie się zmienił
- Więc czemu zabierasz mój cenny czas?- warknął
- Bo dowiedziałem się czegoś ważnego.- powiedział i zanim mu przerwano wyjaśnił- Nie musimy zabijać Cami, bo to Elijah ma do niej uczucia, nie Klaus.
- Masz 10 sekund na rozwinięcie swojej wypowiedzi. Potem się rozłączam.- powiedział mężczyzna, ale Smyth wyczuł, że zainteresował swojego rozmówcę
- Widziałem dzisiaj ich kłótnię. Sprzeczali się o jakąś Caroline. Klaus praktycznie wyznał, że ją kocha. Jeżeli więc plan pozostaje bez zmian to właśnie ją powinniśmy zabić.
- Nie.- powiedział stanowczo-Nikogo nie będziemy zabijać. Masz dalej obserwować Camille i nie ustępować na krok Forbes. Obgadam to z szefową i wtedy dostaniesz dalsze instrukcje. Rozumiesz?- zapytał władczo mężczyzna
- Oczywiście.- przytaknął Sebastian po czym odłożył słuchawkę. Kamień spadł mu z serca, że nie musi zabijać tej dziewczyny. Obserwował ją od dłuższego czasu i swoją drogą polubił ją... Spodobał mu się jej temperament i odwaga. "Dlaczego zawsze musisz być takim dupkiem?" zapytała Klausa. Mało który człowiek byłby na tyle odważny ( lub głupi) by wypowiedzieć taki słowa do hybrydy. On też kiedyś usłyszał takie słowa. Tyle, że jego odpowiedź różniła się tysiąckrotnie od odpowiedzi Mikaelsona. On wziął swoją dziewczynę w ramiona po czym ze śmiechem pocałował... Kłócili się, ale nigdy nie byli tak szczęśliwi jak wtedy... Teraz on był mordercą, a ona jego słabością...


~~~~~~~~~
Witamy, witamy ;)
Jest sobotni wieczór, a my mamy dla was ten nieco dramatyczny rozdział :P
Dodajemy go i mamy nadzieję, że nie jest najgorszy, ponieważ niestety nie wiem co myślicie o naszych wypocinach przez brak komentarzy :( ( tak, tak biorę was na litość xD) Na szczęście nadal odwiedzacie naszego bloga o czym świadczy ponad 9000 wyświetleń! Matko, jesteście niesamowici za co wam baaaaardzo dziękujemy <3 Kolejny rozdział jak zwykle w przyszły weekend, a więc miłego czytania i....Napiszcie chociaż kilka motywujących komentarzy ;**
Pozdrawiamy
Kochamy Was
Mar&Yacker ;*




niedziela, 13 września 2015

Rozdział 24

"One minute it's love and suddenly it's like a battlefield"

***
- Dziękuję ci, to był wspaniały wieczór.- powiedziała Camille podchodząc do drzwi swojego niewielkiego mieszkania.
- To ja dziękuję tobie.- odpowiedział Elijah.- Miło było porozmawiać o czymś co nie jest nadnaturalnym złem.
- Taak...- westchnęła Cami na chwilę przypominając sobie zakrwawione ciało swojej koleżanki.
- Wszystko w porządku?- zapytał zaniepokojony wampir
- Tak, tak, tylko... Nie mogę zrozumieć dlaczego Emily?Myślałam, że te zabójstwa do czegoś prowadzą... Mają jakiś wzór, schemat, ale ona... Ona miała 19 lat Elijah. Dopiero zaczynała życie, na pewno nie miała nic wspólnego z tym bałaganem.- wyrzuciła rozpaczliwie Camille, a Mikaelson mało myśląc wyciągnął ręce i przytulił ją aby mogła w spokoju wypłakać łzy, które tłumiła od ostatnich kilku dni. I kiedy stali tak w ciszy słuchając jedynie bicia swojego serca, Sebastian obserwował ich,  a w jego głowie kłębiły się tysiące pomysłów na zemstę na Mikaelsonach. 

***

- Ooo, mój mały braciszek mnie poznaje! Ludzie, po.. czekaj, ilu? 5 latach? Po 5 latach Stefanek nadal pamięta starszego brata... Wzruszające. A jak tam Elena wersja blond? Mieszkacie teraz tu? Zawsze twierdziłem że będziecie świeetną parą. Jak na pocieszenie, to nieźle do siebie pasujecie. Och, nie patrz tak na mnie. I nie, nie jestem pijany. Ani naćpany. To coś dużo lepszego. Nie myślałeś o tym? W końcu no wiesz.. ktoś zamordował twoją podobno miłość życia?
Stefan gapił się na niego oszołomiony potokiem słów.
- O-o czym ty mówisz? Kto kogo zamordował? I czy... czy ty wyłączyłeś człowieczeństwo?!
- Tyle pytań.. A nawet nie wpuściłeś mnie do środka.
Młodszy Salvatore z otwartymi ustami pokazał Damonowi żeby wszedł.
Czarnowłosy z wampirzą szybkością znalazł się w kuchni, wziął butelkę whiskey (prezent od Klausa dla Rebeki) po czym wskoczył na kanapę.
- Zagrajmy w grę. Ty zadajesz pytanie, a jeśli ja znam odpowiedź należy mi się łyk.
- Nigdy nic nie wiesz. No, pytaj. Ta whiskey jest dużo lepsza niż się po was spodziewałem. Barbie poszła na kurs o alkoholach czy co?
Stefan usiadł na fotelu.
Drugi z braci westchnął i podniósł pytająco brwi.
- I??
- I tyle. Dopiero wymyśliłem tą grę. Nie spodziewaj się planszy i kolorowych pionków. - uśmiechnął się i przechylił butelkę.
- Nie wiedziałem że już zaczęliśmy grę.
- Czy wyłączyłeś człowieczeństwo?
- Jak zawsze mało kreatywny. - szybko upił łyka i uśmiechnął się z błogością. - Tak. Następne pytanie. 
- Ale dlaczego??!! Co się stało? Przecież byliście szczęśliwi gdy.. - zorientował się że Damon, wpatrzony w coś w ogóle go nie słucha. Podążył za wzrokiem brata. 
Zauważył wpatrującą się w nich, zszokowaną Rebekę. Później przeniósł wzrok na swojego brata. 
Damon był w ciężkim szoku.

***

Damon Salvatore w jej domu.
Damon Salvatore w jej domu, rozwalony na jej kanapie, pijący jej whiskey.
Że cholera jasna co??!!
Spojrzała na Stefana pytająco, ale on tylko lekko wzruszył ramionami i dalej milczał.
Dobrze, spokojnie, dasz radę Rebeka. Wdech.. i wydech... wdech... i wydech... wdech i..
- Wróciłeś do blond wersji Klausa? Wróciłeś do tej.. do tej..
- Opanuj się Damon. - syknął jej chłopak. - O tak, jesteśmy znów razem. Nie sądzę żebyś mógł mi robić wyrzuty na temat tego z kim się spotykam. W końcu ty tak jakby odbiłeś mi dziewczynę.
Damon zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na nią. Mikaelson uśmiechnęła się do niego z tryumfem.
- Zadziwiasz mnie braciszku.. Zadziwiasz.. Nie przeszkadza ci to, co zrobiła? Ona i jej cała rodzina? Ani trochę??
Rebeka ze zniecierpliwieniem przerwała mu wypowiedź.
- Mów jaśniej Damon. Jeśli mam odpierać zarzuty, to chcę wiedzieć jakie dokładnie są. - poprosiła spokojnie, chwytając Stefana za rękę.
Czarnowłosy pokręcił tylko głową z niedowierzaniem i opadł z powrotem na kanapę.
- Naprawdę nie przeszkadza ci to że sypiasz z morderczynią Eleny??!
Stefan poczuł się jakby ktoś przywalił mu patelnią w głowę. Poczuł jak Rebeka puszcza jego rękę. Poczuł się tak, jakby cały świat zawirował.
- E-elena nie żyje? - zdołał wykrztusić.
To nie mogła być prawda, to nie była prawda, Elena nie mogła.. Elena nie mogła!
Jego brat pokiwał głową.
Stefan poczuł że łzy napływają mu do oczu. Oparł się o najbliższą ścianę i osunął na podłogę. Zasłonił twarz rękami.
Po chwili po dłoniach zaczęły płynąć łzy..

***

Stała tam jak idiotka. Nie wiedziała co robić - pocieszać Stefana? Próbować odpierać bezsensowne zarzuty Damona?
Spojrzała na swojego chłopaka, ale od razu odwróciła wzrok. Nie chciała widzieć jak cierpi. Zwłaszcza że sama odczuwała tylko jedno - zazdrość.
Zazdrosna o martwą, byłą dziewczynę.
Poczuła wprost obrzydzenie do samej siebie.
Tak, musi pokazać Stefanowi że jest tu dla niego. Że rozumie.
To nie ona jest teraz najważniejsza.
Podeszła powoli do Salvatora, i nieśmiało wyciągnęła do niego dłoń.
Cholender, nie była dobra w pocieszaniu.
Siadła na podłodze, tuż obok niego i zaczęła powoli głaskać go po głowie, zupełnie tak samo jak głaskała Hope gdy małej przyśnił się koszmar.
Na początku chłopak nie reagował. Po chwili podniósł do niej twarz, całą we łzach.
Zrobiła wszystko co mogła, żeby wydobyć z siebie pokrzepiający uśmiech. Chyba nawet się udało.
- Rozumiem. Naprawdę. - zapewniła go - Cii.. Cii..
I tak siedziała, głaskając go po zwieszonej głowie.
Damon wpatrywał się w nich przez chwilę. Później wyszedł.
On nie czuł już zupełnie nic.

***
Nie do końca wiedział gdzie iść. Nie żeby go obchodziło czy komuś nie przeszkodzi. Po prostu... nie lubił ckliwych scen. A Stefan pocieszany przez żeńską wersję Klausa był BARDZO ckliwym widokiem. 
Przyłożył ucho do drzwi.
Czyjś oddech. 
Uff, czyli to żaden z pierwotnych. Może Rebeka była zbyt przejęta jego bratem żeby zwracać na Damona uwagę, ale Klaus na pewno nie miał by problemu z wyrwaniem mu serca. 
Otworzył powoli białe drzwi i przeżył jeszcze większy szok niż przed chwilą. 
Na łóżku leżała Bonnie Bennett, a tuż obok stał jakiś mężczyzna. Stał tam po prostu i się w nią wpatrywał. 
Brunet odwrócił się, i Damon niemal zaklął. 
To był Kol Mikaelson, wyjątkowo bez swojego kija do baseball'u. 

***

- No i pomyślałem, że możemy iść dzisiaj wieczorem na jakąś kolacje, albo coś w tym stylu.- dokończył swoją wypowiedź Klaus przechadzając się z Caroline wzdłuż Borboun Street. 
- To nawet nie jest taki głupi pomysł.- zgodziła się Forbes posyłając wampirowi delikatny uśmiech
- To co? 20:00?- zapytał 
- Idealnie.- przytaknęła dziewczyna i z jakąś nieznaną jej siłą przysunęła się do Klausa. I wtedy zadzwonił telefon...
- Powinnam odebrać.- wyjąkała dziewczyna odsuwając się.- To Hope.- dodała zdziwiona spoglądając na wyświetlacz.- Cześć kochanie, co tam słychać?
- Ciociu... Bo, bo... Ciocia i wujek Stefan się ze sobą kłócą i krzyczą na siebie, bo jakiś pan przyszedł i powiedział, że ktoś nie żyje i wujek płakał i...-wyrzucała dziewczynka łkając
- Zaraz, zaraz Hope spokojnie. Kto nie żyje? Jaki pan?- dopytywała delikatnie, a Mikaelson momentalnie uruchomił swój wampirzy słuch by usłyszeć odpowiedź dziewczynki.
- No pan... Dam-mon chyba- wyjąkała uspokajając się powoli, a Caroline i Klaus wymienili zdziwione spojrzenia.
- A co Damon chciał od wujka Stefana?- zapytała Forbes
- No mówił coś, że jakaś Elżbieta, czy Emilia nie żyje i że to ciocia jej coś zrobiła, więc Stefan się rozpłakał, a potem zaczęli się kłócić i wygonili mnie z pokoju i wtedy ja się rozpłakałam. Możecie po mnie przyjechać?- wyjaśniła i znowu zaczęła delikatnie łkać.
- Kochanie obiecuję, że razem z twoim tatą zadzwonimy do Rebekhi i dowiemy się co się dzieję, ale niestety musisz zostać tam jeszcze kilka dni, ponieważ mamy tutaj bardzo ważne sprawy do załatwienia. Rozumiesz?- zapytała troskliwie blondynka
- Mhm...- wymruczała chlipiąc dziewczynka, po czym pożegnała się z przyjaciółką i rozłączyła
- Jedziemy tam, natychmiast! Jak dorwę Stefana to urwę mu ten łeb! A jak spotkam jego braciszka to jego też zabiję!- zaczął wygrażać Klaus chodząc w tę i z powrotem.
- Klaus uspokój się. Nic jej nie zrobili, po prostu wystraszyła się kłótni.- próbowała uspokoić go wampirzyca
- TO NIE POWINNI SIĘ PRZY NIEJ KŁÓCIĆ!!!-ryknął Mikaelson
- My też się przy niej kłócimy i jakoś to przeżyła! Poza tym z tego co zrozumiałam Damon właśnie oskarżył twoją siostrę o zabicie Eleny.
-Ale ona tego nie zrobiła!
- On tego nie wie!
- Przestań go bronić!
- Będę bo jest moim przyjacielem!
- Jesteś pewna, że chodzi tu tylko o przyjaźń?!
- No bez jaj! Przestań wymyślać jak Tyler!
- Może to wcale nie były jego wymysły!- wykrzyknął Klaus. Jak z kłótni o to czy zabijać Salvatore'ów czy nie doszli do kłótni o uczuciach? Caroline stała i dysząc ze wściekłości patrzyła Mikaelsonowi prosto w oczy. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że czuje coś do Stefana? Jak mógł stanąć po stronie Tylera? I jak do cholery miała wyprowadzić go z błędu?! Wcale nie broniła Stefana dlatego, że coś do niego czuła. Broniła go, bo jeżeli coś by mu się stało mogłaby nie wybaczyć tego Klausowi. Miała te wszystkie słowa na końcu języka. Chciała je powiedzieć. Wykrzyczeć mu w twarz, tak jak on kiedyś jej. Zamiast tego zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
Pocałowała go.


~~~~~~~~

Witamy!!!!! :D Długo czekaliście na ten moment prawda? Klaroline nareszcie się stało :P Dodajemy rozdział zgodnie z obietnicą w weekend i mamy nadzieję, że będzie on nie najgorszą lekturą na niedzielny wieczór. ;) Co prawda nie jest jakiś wyjątkowo długi, ale wszystko przed nami. Szykujcie się na zdwojoną dawkę Klaroline oraz dużo akcji :P Piszcie co sądzicie o rozdziale oraz o tym jak żyjecie po powrocie do szkoły, bo my umieramy, a to dopiero połowa września.... Nie zanudzamy was dłużej i zapraszamy na kolejny rozdział w weekend :D
Komentujcie i motywujcie nas do dalszej pracy
Kochamy Was
Mar&Yacker