Playlista

piątek, 29 maja 2015

Rozdział 10

~ Hello, hello. Anybody out there? Cause I don't hear a sound. Alone, alone, I don't really know where the world is, but I'm missing out.

Nagle zapadła cisza.
Nie taka kompletna, bez przesady. Jakieś pojedyncze belki, cegły czy co tam jeszcze było, spadały na ziemię i powodowały głuchy łoskot.
Inna sprawa że Davina nie zwracała na to uwagi. W tym momencie było jej wszystko jedno czy wokół było cicho jak na pogrzebie, czy spadały bomby.
Nie no, przesadziłam. Bomby by jej jednak chyba przeszkadzały. Po prostu była tak skupiona na tym co działo się w jej wnętrzu, że na świat zewnętrzny nie zwracała najmniejszej uwagi.
Może to i lepiej że nie patrzyła. Nawet jej zrobiłoby się przykro, gdyby zobaczyła Stefana, który siedział po turecku na podłodze i trzymał w swoich ramionach bezwładne ciało Rebeki.

xxx

- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Powtarzał te same słowa odkąd tylko ją znalazł. Nie wiedział czy go słyszała - ale nawet mu to nie przeszkadzało. Bo tak naprawdę, to powtarzał te same słowa nie żeby uspokoić ją - wiedział że jest dzielna.
Powtarzał te słowa żeby przekonać samego siebie, że wcale jej nie stracił. Że to tylko chwilowe, że ona tylko....
O cholera. Co tak w zasadzie się jej stało?
Palnął się w głowę, po czym bardzo delikatnie opuszczając ciało blondynki na ziemię wstał i dokładnie przyjrzał się jej całej.
Nic nie znalazł.
I dopiero wtedy dotarła do niego powaga sytuacji. 1000 letnia wampirzyca nie straciłaby przytomności z powodu normalnej kontuzji. Jedyną rzeczą która mogła pokonać pierwotnych była magia. A on przypadkiem miał przy sobie potężną (i nieźle rozchwianą emocjonalnie) czarownicę.

xxx

- Babciu?? Babciu??
Bonnie bezskutecznie nawoływała. Wokół nie było nic, tylko drzewa i jakieś dziwne jezioro.
- Jeremy?? To ty??
- Cóż, nie nazywam się Jeremy, ale owszem to ja.
Nie, to nie może być..
- Kol Mikaelson. Czyżbym nie wysłała cię na tamten świat?
- Owszem. Ale nie martw się skarbie, nie gniewam się. Po prostu trochę poniosły cię skrupuły, każdemu się zdarza.
Miała ochotę rzucić w niego jakimś zaklęciem, które zmyłoby z jego (przystojnej) twarzy ten wnerwiający uśmiech. Niestety, w tym cudacznym miejscu magia najwyraźniej nie działała. Zupełnie jak sprawiedliwość.
- Nie sądzę żeby często zdarzało się to tobie. No, chyba że masz wyrzuty sumienia po tym jak zabijasz niewinnych ludzi albo niszczysz im życie.
- Ciekawe czy to samo mówiłaś swojemu chłopakowi. Jeremy, łowca wampirów, a zarazem brat cudownej Eleny. Zawsze wiedziałem że Mystic Falls to miejsce hipokrytów, ale nie wiedziałem że aż tak.
Bonnie poczuła jak wszystko się w niej gotuje.
- Nie jesteś ani trochę lepszy od Eleny, Jeremiego czy Damona.
- Wiem skarbie. Sęk w tym, że ja potrafię się do tego przyznać, zamiast zganiać winę na wszystkich dookoła.
- Oogh... Nie będę z tobą rozmawiać o moralności. To tak jakby pytać matematyka o magię - nawet nie wierzy że coś takiego istnieje.
Myślała że wampir (czy kim on tam był) wreszcie się obrazi, albo chociaż da jej spokój. Nic z tego. Brunet po prostu śmiał jej się prosto w twarz.
- Oooh, ten czas z tobą będzie dużo ciekawszy niż sadziłem.
- Oh przestań się śmiać. Gdzie jesteśmy?
- Nie powiedziałem ci jeszcze?? Co za nieuwaga z mojej strony. Piękna Bonnie, witaj na drugiej drugiej stronie, zwanej przez niektórych prywatnym piekłem Kol'a Mikaelsona. - Ukłonił jej się niczym prawdziwy dżentelmen, po czym spojrzał na jej twarz i znowu się zaśmiał.
- Nie rób takiej miny skarbie. Nie zostaniesz tu na zawsze. Zresztą ja, o ile mi pomożesz, też nie. - mrugnął do niej, po czym ujął jej dłoń i pocałował. Już miała odpowiedzieć mu czymś złośliwym, gdy otworzyła oczy, i, wyobraźcie sobie jej zdumienie, leżała na własnym łóżku.
Natomiast Kol... Mogę tylko powiedzieć że definitywnie nie zniknął, choć czarownica przez następne kilka godzin była pewna, że to wszystko było tylko snem.

xxxx

- Co z nią??!!
Wzburzony brunet podszedł do niej, najwyraźniej zniecierpliwiony tym, że przez ostatnie godziny nie odpowiadała na jego pytania. Zresztą, miał do tego prawo. Ona też miała by dosyć tak długiego czekania na wieści o stanie ukochanej osoby.
A nie, moment. Ona już nie miała ukochanych osób.
W każdym razie, zamiast rzucić w niego zaklęciem i kazać mu się zamknąć, Davina wstała z posadzki (o ile w ogóle można było to tak jeszcze nazwać) i poklepała go po ramieniu.
- Będzie dobrze. Bywała w gorszych opresjach.
Było to oczywiste kłamstwo, ale jemu najwyraźniej trochę pomogło.
- Dopiero co ją odzyskałem. Wolałbym nie zostać bohaterem przypowiastki o tym że czasem robimy coś za późno. - uśmiechnął się smętnie.
- Jak na razie wiem tylko, że to nie jest żaden przedmiot. To znaczy nic się w nią nie wbiło ani nic. To była magia, ale jakimś cudem zadziałała tylko na nią. A wedle wszelkiej logiki, jeśli coś zaszkodziło jej...
- To powinno zabić mnie. Wiem. Ale w takim razie co to może być?
- Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno - to nie mój rodzaj magii. Zbyt czarna, za dużo niejasności. Nie mogę wam pomóc. Przykro mi. Ale gdybym spróbowała, to tylko zabiłoby to mnie. A, przepraszam że to powiem, za bardzo cenię sobie życie żeby zmarnować je na ratowanie kogoś kto już i tak żył stanowczo za długo.

xxxx

- Czemu do jasnej cholery znowu tu jestem?
Tego było już za wiele. Gdy pierwszy raz jej się to przyśniło, była pewna że to jakiś błąd mózgu, przypadek, zły dzień, cokolwiek. Gdy przyśnił jej się drugi raz, pomyślała że musi być coś w jej otoczeniu co jej go przypomina. Przejrzała całe mieszkanie, wyrzuciła jakieś stare rzeczy, ale to nie pomogło. W końcu stwierdziła że to dlatego, że za dużo o nim myśli.
Wtedy sny ustały.
Przez jakieś 2 tygodnie miała, spokój, gdy pewnej nocy...
- Spokojnie skarbie. Już tłumaczę. TO NIE SĄ SNY!! TO DZIEJE SIĘ NAPRAWDĘ!! - wrzasnął, po czym jak gdyby nigdy nic złośliwie się uśmiechnął.
- Przepraszam..
- Ależ proszę.
- Czy to ty mnie tutaj ściągasz??!! Nie masz lepszych rzeczy do roboty??!! Aż tak ci się nudzi??!!
- Nie krzycz Bonnie, nie ma potrzeby. To nie ja cię tutaj ściągam. To nawet nie był mój pomysł. Ale teraz musisz mnie uważnie posłuchać. Kiedy 2 tygodnie temu przestałaś mieć te wizje, stało się tak bo nie widzieliśmy już sensu męczenia cię. Two-.. Stwierdziliśmy, że jakoś inaczej się z tobą skontaktujemy. Tyle że sprawy uległy zmianie. Musisz mi pomóc Bonnie Bennett.
- Coś nowego...
- Żebyś wiedziała. Mojej siostrze coś jest. Nie wiemy jeszcze dokładnie co, ale to ciemna magia. Od tysięcy lat nie było po niej ani śladu, a tu nagle pojawia się i wtrąca moją, podobno niezniszczalną siostrę, w stan śpiączki.
Bonnie spojrzała na niego zdziwiona. Rebekah pokonana przez magię??
- No dobrze, współczuję ci, ale co ja mam z tym wspólnego??
- Nadal nie rozumiesz?? Ktoś był i najwyraźniej nadal jest tak potężnym magiem, że zdołał stworzyć broń na pierwotnych.
- Nadal Kol, co ja mam z tym wspólnego??
- Bonnie.. Chyba naprawdę nas nie lubisz co? Jeśli ktoś potrafi zniszczyć pierwotnego, to co go powstrzyma przed mordowaniem zwykłych ludzi, przeklętych wilkołaków czy uroczych czarownic??
Zajęło jej kilka sekund żeby przetworzyć te informacje. Jednak część z uroczymi czarownicami dotarła do niej wyjątkowo szybko.
Nie miała jednak wtedy czasu się nad tym zastanawiać. Wszystkie żywe istoty mogły zostać unicestwione w jednej chwili, a oni nie wiedzieli nawet kto mógłby chcieć to zrobić.



Notka wcześnie (dosyć) ale naszła nas wena :p Mamy nadzieję że się podoba, chociaż dzisiaj trochę bardziej dramatycznie. Ale cóż, nie można żyć samą miłością. Nowy rozdział za parę dni.
XOXO *
Mar & Yacker

*Mar na nowo wkręciła się w "Plotkarę"




środa, 27 maja 2015

Rozdział 9

"Just give me a reason, just a little bit's enough"

...Jej oczom ukazał się ogromny przejrzysty pokój z widokiem na Bourbon Street.Caroline usiadła na wielkim łożu po czym zdjęła swoje nowiutkie szpilki i małomyśląc rzuciła nimi o ścianę.
- Co ja tutaj robię?- szepnęła do siebie i opadła bezwładnie na błękitną pościel.

- Caroline ja ci to wszystko wyjaśnię.- zaczął spokojnie Klaus.
- Czyli to twoje dziecko?- wampirzyca czuła się jakby za chwilę miała coś walnąć.
- Tak, ale możemy o tym pogadać na osobności?- próbował załagodzić sytuację Mikaelson.
- Nie, nie możemy! To dlatego wyjechałeś?!-dopytywała blondi.
- Tak Caroline! Dlatego wyjechałem! A teraz czy mogłabyś przestać urządzać sceny i porozmawiać ze mną na osobności, czy chcesz się z nami pożegnać?!
- Wyrzucasz mnie?!
- Nie, ale mam dość twojego ciągłego jazgotu! Co ci się do cholery stało? Tyler cię rzucił i masz traumę, czy co?!- Klaus nie chciał wyciągać tej sprawy na światło dzienne, jednak jego temperament i wrzaski Forbes po prostu go do tego zmusiły. Źle poczuł się wypowiadając to zdanie, jednak było to nic w porównaniu z tym co poczuła Caroline, gdy wampir wypowiedział imię jej byłego chłopaka. Nie myślała ona o wilkołaku od momentu, w którym raz na zawsze pożegnała się z Mystic Falls, czyli innymi słowy od śmierci Liz...Klaus oczywiście nie miał pojęcia, że zachowanie Care i jej oschłe podejście do niczemu niewinnej dziewczynki wywodzi się w dużej mierze z faktu, że sama została osierocona w chwili, gdy Klaus patrzył jak jego malutka córeczka stawia swoje pierwsze kroki.
- To nie ma nic wspólnego z Tylerem!- krzyknęła po raz ostatni i wybiegła za drzwi w wampirzym tempie.
- Chyba mnie nie polubiła.- usłyszała jeszcze smutny, cieniutki głosik dobierający z rezydencji Mikaelsonów.

***

- Myślałem, że Klaus dłużej przetrzyma cię w swoim domu.- Caroline usłyszała nagle za plecami ten dobrze jej już poznany, protekcjonalny ton i już po chwili wiedziała, że stoi za nią Marcel z tym swoim wnerwiającym uśmieszkiem.
- A już myślałam, że wyczerpałam limit psychopatów na jedną noc.- westchnęła.
- Kotku dla ciebie ten limit jest nieograniczony.- powiedział mężczyzna i usiadł obok niej na ławce.- Dowiedziałaś się o Hope i teraz nie chcesz znać Nika za to, że ci o niej nie wspomniał.- stwierdził Marcel i chociaż nie było to pytanie Caroline skinęła głową.- Jeżeli cię to pocieszyć to ja też dowiedziałem się o niej w opóźnieniu, a mieszkam dwa domu dalej.- dodał 
- Ale mnie nie chodzi o to, że on ma dziecko! Chociaż technicznie rzecz biorąc jest to dość przerażająca wizja...Ale nieważne. Nie obchodzi mnie jak, z kim, albo kiedy. No dobra może z kim jednak mnie obchodzi, bo jestem dużo ładniejsza od tej blondynki... Ale to też nie o tym! Ja się pytam dlaczego on zaprosił mnie do swojego domu i nie uprzedził co mnie w nim czeka? Dlaczego podszedł do mnie i zaczął konwersacje jakbyśmy nie widzieli się parę godzin a nie 5 lat? Dlaczego zachowuje się jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi? I dlaczego w ogóle ja się na to zgadzam?!- wyrzuciła z siebie na jednym oddechu po czym wzięła kolejny i kontynuowała swój monolog.- Stefan. To wszystko wina Stefana! Od samego początku patrzył na mnie jak na zbolałego szczeniaczka i w końcu wymyślił genialny plan! "Terapia psychiatryczna w domu pełnym oryginalnych wampirów i kilkuletniego dziecka"! Hura!!! Ciekawe skąd on w ogóle wiedział o tej małej... I założę się, że wcale nie ma żadnej tajnej misji w Nowym Yorku tylko po prostu chciał się mnie pozbyć! A teraz przez niego jak kretynka wyżalam się jakiemuś wampirzemu pedofilowi o swoich problemach. Świetnie! Dziękuję Stefan!!- wykrzyczała w powietrze o dziwo od razu poczuła się o niebo lepiej.
- Ej tym pedofilem to mnie uraziłaś.- skomentował całą wypowiedź wampir
- Serio?- spytała z niedowierzaniem Care- Ja ci tu normalnie legendę wygłaszam, a ty się o jakąś ksywke czepiasz?
- A po co mam to komentować skoro może to zrobić Klaus we własnej osobie?- zapytał a Caroline momentalnie zrzedła mina.
- Nie powtórzysz mu tego.
- Nie muszę. On tu jest.- powiedział wesoło Marcel po czym wskazał na zaułek, w którym czaił się Mikaelson i po prostu zniknął.
- Caroline...-.zaczął Klaus, jednak nie dane było mu skończyć
- Nie. Po prostu nie, okey? Ja rozumiem, że w Mystic Falls byliśmy czymś na kształt przyjaciół i przespaliśmy się ze sobą raz, ale to było 5 lat temu. Wyjechałeś. Nie jesteśmy już przyjaciółmi, nie musisz mi się z niczego spowiadać, bo i tak nigdy tego nie robiłeś, ale nie masz zielonego pojęcia co działo się ze mną w ciągu ostatnich lat, więc nie Tyleruj mi tutaj, bo on nie ma z tym nic wspólnego. Poza tym to ty masz dziecko i nawet nie raczyłeś mi o tym wspomnieć zanim zaprosiłeś mnie do swojego pałacyku.- wyrzuciła z siebie ponownie Forebs i spojrzała wyczekująco na Klausa czekając na jakiś komentarz jej wypowiedzi.
- Przepraszam.- powiedział cicho
- Co?!-spytała z niedowierzaniem.
- Przepraszam, że nie wspomniałem o Hope, ale jeżeli dasz mi szansę to opowiem ci o niej teraz. A odpowiadając na twoje wcześniejsze pytania: Nie mam pojęcia... Nie mam pojęcia dlaczego do ciebie podszedłemna ulicy, albo poprosiłem o pomoc w szukaniu Marcela. Wydaje mi się, że jak cię zobaczyłem na tej ulicy to po prostu uświadomiłem sobie, że za tobą teskniłem.- wyznał szczerze Klaus.
- Brałeś coś?- zapytała z rozdziawioną buzią Caroline, na co Klaus roześmiał się; To była Care którą znał.
- Być może.- zażartował, a po chwili dodał- To co? Mogę ci się wyspowiadać kochanie?
- Pod warunkiem, że pozwolisz mi jeszcze kiedyś uderzyć Marcela.- dołączyła się do żartu wampirzyca, a po chwili zamilkła, aby usłyszeć całą historię...

***
- Klaus jeszcze nie wrócił z polowania?- Elijah właśnie wszedł do kuchni, w której Hope i Camille szykowały kanapki.
- Wrócił z jakąś dziewczyną, pokłócili się, a on za nią poleciał.- powiedziała smutno Cami.
- Niklaus pobiegł za dziewczyną? Nie pomyliłaś go z kimś?- niedowierzał Elijah
- Nie ciocia dobrze mówi. Tatuś przyszedł tu z Caroline, ale ona nie wiedziała, że ja tu będę i chyba mnie nie polubiła bo uciekła, a tata poszedł jej wszystko wytłumaczyć.- wtrąciła się Hope.
- Czekaj... Caroline? Czy ja dobrze myślę? Caroline Forbes jest tutaj?- Elijah wprost nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- Nie wiem jak ma na nazwisko.- fuknęła Camille.- Taka blondynka jakaś.- dodała po czym wzięła swoje kanapki i wyszła z pomieszczenia.
W tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się i po raz kolejny stanęła w nich owa blondynka.
- Hej!- krzyknęła z uśmiechem. Ale szybko jej się humor poprawił...- Wiem, że kiepsko zaczęłam, ale jestem dość wybuchowa. Caroline.- przedstawiła się i wyciągła rękę w stronę Camille.
- Cami.-.odpowiedziała dziewczyna i odwzajemniła uścisk.- Przepraszam, ale muszę niestety już iść. Pogadamy kiedy indziej.- powiedziała szybko i ulotniła się z domu w trybie błyskawicznym. Nie chciała nawet myśleć co takiego poprawiło blondynce humor.
-Wróciłaś?!- uradowała się Hope na widok znajomej twarzy.
- Tak i przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Miło cię poznać.- powiedziała wesoło wampirzyca na widok małej dziewczynki.
-Jestem Hope.- przedstawiła się pieciolatka.- Nie przejmuj się tata i ciocia Bex ciągle na siebie krzyczą, ale ciocia mówi, że to oznaka przyjaźni więc krzyczy ile chcesz.
- Ciocia tak ci mówi?- wtrącił się Klaus.
- Aham.
- To ja sobie z ciocią porozmawiam, a teraz mogłabyś pokazać Caroline pokój?-poprosił Mikaelson
- Zostajesz u nas?- zapytała teraz już wniebowzięta Hope.
- Tylko na kilka dni.- wytłumaczyła Care.
- Super! Chodź za mną.- powiedziała i pociągnęła za sobą blondynkę.- To tutaj.- wskazała na machoniowe drzwi Hope po czym o nic już nie pytając pobiegła z powrotem do taty. Caroline zastygła z ręką na klamce i długo wachał się czy dobrze robi. W końcu jednak przypomniała sobie słowa wypowiedziane przez Klausa na ławce, gdy oby dwoje skończyli streszczać swoje ostatnie lata życia "Ona jest jedyną nadzieją na lepsze jutro. Jeżeli nie chcesz zostać dla mnie, zostań dla siebie. Znajdź w sobie chociaż promyk nadziei dla Miss Mystic Falls, którą byłaś i ukryłaś głęboko w sobie. Inaczej już nigdy nie pójdziesz na przód". 
- Jestem idiotką.- mruknęła pod nosem i pociągnęła za klamkę, a jej oczom ukazał się ogromny, przejrzysty pokój z widokiem na Bourbon Street.....


~~~~~~~
Witajcie! :D Właśnie wróciłyśmy że stolicy tulipanów i w związku z tym dodajemy nowy rozdział! :) Cieszycie się?? ;) Dzisiaj troszkę inną formą opowiadania, jednak mamy nadzieję, że nie wyszło najgorzej :P Cieszymy się niezmiernie, że pod naszymi postami pojawia się coraz więcej komentarzy co skutecznie motywuje nas do pisania ;) Także bez przynudzania: piszcie jak podobał wam się rozdział u niedługo oczekujcie kolejnego ;*
Kochamy Was,
Mer&Yacker

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 8

~ If you talk enough sense then you lose your mind ~
- Czy ja dobrze zrozumiałam?
Davina spojrzała na Rebekę z ironią i krótko się zaśmiała.
- Chcesz żebym przywróciła do tego świata twojego psychopatycznego brata, a zarazem mojego byłego. Który, dodajmy, perfidnie mnie wykorzystał. A na dodatek nie masz zielonego pojęcia jak to zrobić. Co prowadzi nas do wniosku, że jest to bardzo czarne i stare zaklęcie. A czarne, stare zaklęcia zazwyczaj kończą się śmiercią czarownicy, patrz: ja. - wskazała na siebie dwoma kciukami i uśmiechnęła się w ten sztuczny, charakterystyczny dla sitcomów sposób.
Rebekah westchnęła.
- Davina... Ja... Ja wiem że... Wiem że i tak już zrobiłaś dla mnie, dla nas o wiele więcej niż zasługujemy. Ale... Ale tu nie chodzi o nas. Tu chodzi o Kola!
- Kola nie ma. - powiedziała głucho czarownica. - Nie ma go.
- I jeśli mi nie pomożesz to go nadal nie będzie! - Rebece puściły nerwy i podeszła bliżej do wiedźmy.
I to był błąd.
- Nie zbliżaj się! - Davina rzuciła w blondynkę zaklęciem. - Nie macie prawa wtrącać się do mojego życia! Najmniejszego prawa! Ani ty, ani Klaus, ani ktokolwiek! A już na pewno nie Kol! Nie mam zamiaru cały czas płacić za jedną czy dwie chwile słabości! Byłam wtedy naiwna, a on to wykorzystał... - brunetce lekko zadrżał głos. - WSZYSCY TO WYKORZYSTALIŚCIE!!
Stefan wiedział już co się stanie. Widywał takie rzeczy wcześniej. Ale zanim zdążył zareagować, Davina całkowicie straciła kontrolę nad swoją magią. W zamkniętym budynku powstał mały cyklon, po chwili pękły rurociągi. Wszystko się waliło.
A Davina klęczała na ziemi i urywanymi szlochami dawała wyraźne znaki że żyje.
Stefan odetchnął z ulgą, po chwili jednak spostrzegł że nigdzie nie ma Rebeki. Co prawda nic nie mogło jej się stać (1000 letnie oryginalne wampiry nie giną od ciosu belką w łeb czy serce), ale Salvatore nadal czuł niepokój.
Za to przedmiot jego rozmyślań nie czuł zupełnie nic, oprócz ciemności, pustki i cierpienia.

xxx

- Ciemność, pustka i cierpienie. Jak dla mnie to nie brzmi to za dobrze. - Starsza kobieta krzywo się uśmiechnęła słysząc jego komentarz.
- Cóż, gorzej niż teraz nie będzie, prawda??
- Tutaj chociaż jest whisky...
- Rzeczywiście. Chociaż szczerze mówiąc niezbyt dobra.
- Ale zawsze. - Zaśmiali się. Kol ze zdziwieniem stwierdził, że ją polubił. Kiedy miał akurat gorszy humor i myślał o matce, zawsze wyobrażał sobie ją jako kogoś takiego - jednocześnie ciepłego i sarkastycznego. Nie żeby robił to często - nie był w końcu biednym chłopcem z traumą jak Klaus czy Elijah.
- Czemu mi pomagasz? - spytał nagle podejrzliwie.
- Słynna nieufność Mikaelsonów.... A ja niestety nie mogę ci odpowiedzieć.
- Więc skąd mam wiedzieć że nie chcesz mnie...?? - Chłopak palnął się w czoło. - W końcu i tak nie żyję.
- Trudno zaprzeczyć.
- Ale skąd mam wiedzieć że to nie jest jakiś spisek przeciwko mojej rodzinie?
Nagle kobieta przestała się uśmiechać.
- Nigdy nie skrzywdziłabym niczyjej rodziny. A już na pewno nie twoją. Mikaelsonowie potrafią się mścić, nawet jeśli ich wróg jest już martwy.
- Fakt.. - cień Michaela pojawił się w myślach Kola, ale równie szybko znikł. - Więc załóżmy że nie chcesz śmierci/cierpienia mojej rodziny. I że naprawdę chcesz mi pomóc. Niby jak masz zamiar mnie wskrzesić?
- Nie ja. Pewna inna, młoda i bardzo potężna czarownica.
- Mogę chociaż poznać imię tej tajemniczej istoty?
- Dowiesz się w swoim czasie chłopcze. A poza tym ty też masz dużo do zrobienia. Od dzisiaj nie zmarnujesz ani jednej minuty.
- Ja rozumiem że świat cierpi na deficyt przystojnych mężczyzn, ale nie wiedziałem że aż tak....

Nowy rozdział dużo szybciej niż sądziłyśmy, ale okazuje się że w Holandii jest wifi. Jak zawsze zachęcamy do komentowania, a zarazem przepraszamy że rozdział taki krótki. Nadal czekamy na wasze pomysły w konkursie.
Pozdrawiamy
Mar&Yacker 

czwartek, 21 maja 2015

Notka autorek (informacyjna, same nudy)

Hejo!
Chciałyśmy wam coś ogłosić. To znaczy Yacker jeszcze o tym nie wie, ale kij z tym. W jedziemy dzisiaj na wycieczkę do Holandii (tulipany, wiatraki, te sprawy) i w związku z tym nie wiemy kiedy uda nam się opublikować nowy rozdział. Pisać będziemy pewnie cały czas, ale z netem może być krucho, więc najpóźniej nowy rozdział pojawi się we wtorek. A ponieważ do wtorku baardzo daleko, mamy dla was propozycję.
W planach mamy wprowadzenie jeszcze jednej postaci (w najbliższym czasie) i w związku z tym ogłaszamy konkurs-głosowanie-nie mam pojęcia jak to nazwać. Rzecz polega na tym, że w komentarzach możecie wpisywać rzeczy które chcielibyście aby pojawiły się na blogu. Może to być postać/ wątek/przedmiot/scena, wszystko co przyjdzie wam do głowy. Ja i Yacker spróbujemy wykorzystać to w opowiadaniu, teraz bądź później (nawet nie pytajcie ile rozdziałów zaplanowałyśmy). Propozycje odczytamy najpóźniej we wtorek, a dla autora najciekawszej przygotujemy super nagrodę (jeszcze nie wiemy co, ale cicho :P ). Tak więc klawiatury w dłoń i piszcie!!
Kochamy was
Mar&Yacker (która nadal nic o tym nie wie)

PS. Piszcie jak tam wasze wrażenia po finałowych odcinkach TVD i TO ;)

Rozdział 7

" See the flames inside my eyes
It burns so bright I wanna' feel your love"

- Nie rozumiem cię, wiesz? Zawsze wszystkich olewałeś i byłeś zainteresowany tylko czubkiem własnego nosa, a teraz nagle wyciągasz mnie na jakieś tajemnicze poszukiwania tego Marcela. Skąd wiesz czy po prostu nie wykorzystał okazji i od ciebie nie uciekł?- paplała Caroline już od ponad 40 minut, a Klaus zastanawiał się ile jeszcze musi wysłuchać, aby jej usta się zamknęły.
- Powiedziała osoba, która skręciła mu kark za bycie miłym.- odgryzł się wampir nie mogąc już dłużej słuchać tego monologu pod tytułem "Nie chcący spotkałam na ulicy Mikaelsona, zagadam go na śmierć!".
- Miły? Jeżeli przez bycie miłym rozumiesz straszenie niewinnej dziewczyny w środku nocy to Marcel zachował się jak wzór dżentelmena.- zakpiła Care.
- Serio masz zamiar obrażać go dopóki się nie znajdzie? Po co chciałaś go ze mną szukać?
- Nie chciałam. Zmusiłeś mnie!
- Zaproponowałem.
- Zmusiłeś!- wykłócała się blondynka. Co prawda wcale nie musiała iść z Klausem na tą detektywistyczną misję, ale chciała spędzić z nim trochę czasu. Zapytać co działo się u niego w ciągu tych 5 lat. Rok temu stworzyła nawet specjalną listę dziesięciu pytań do Klausa Mikaelsona, żeby móc je zadać kiedy spotkają się któregoś dnia. Nie przewidziała jednak, że ten dzień nadejdzie tak szybko.
- Słyszysz to?- zapytał znienacka Klaus, a Caroline wytężyła swój wampirzy słuch i zaczęła nasłuchiwać. Wtedy usłyszała specyficzne dla torturowanego wampira krzyki. 
- A może faktycznie go porwali...
- No nie mów.- prychnął Mikaelson i w wampirzym tempie zbliżył się do budynku z którego dochodziły odgłosy. Caroline po sekundzie do niego dołączyła i oboje zaczęli skradać się do wejścia.
- A więc zapytam się jeszcze raz: Co wiesz na temat Hope Mikaelson?
- Nic czego ty byś nie wiedział.- odszczeknął Marcel i już po chwili znowu dało się słyszeć krzyk mężczyzny. Caroline jednak niezbyt to teraz obchodziło bo w jej głowie krążyła tylko jedna myśl: "Kto to Hope Mikaelson"?? Przecież Klaus miał tylko jedną siostrę... No może dwie, ale ta druga miała na imię Freya, więc skąd tu nagle Hope? Jakiś kolejny tajemniczy członek rodziny czy może....
- Kto to Hope?- zapytała bezgłośnie poruszając ustami, na co Klaus odpowiedział tylko "Później" i skierował się do drzwi.
- No to spróbujemy inaczej. Czy wiesz dlaczego Rebekah opuściła swoje rodzeństwo i gdzie się teraz znajduje?- zapytał porywacz ale Marcel ciągle milczał.- ODPOWIEDZ MI!!
- Nidy jej nie znajdziesz.- powiedział z pogardą w głosie Marcel i dopiero wtedy Care uświadomiła sobie jak bardzo podobny jest do Mikaelsona. Sposób w jaki zagadał do niej na ulicy. Jego pewność siebie i arogancja. Natarczywość. To jak teraz gardził tym facetem... On i Klaus musieli znać się przez długi, długi czas.... Caroline nawet nie zauważyła, że gdy ona rozmyslała wampir zdążył przemieścić się jeszcze bliżej wejścia i w tej chwili jednym zwinnym ruchem wydarzył drzwi i wtargnął do budynku. Dziewczyna mało myśląc pobiegła za nim i w chwili gdy on rozprawiał się z porywaczem, ona rozwiązywała ręce Marcela.
- Ruszyły cię wyrzuty sumienia kotku?-czy on nawet na pół przytomny musiał być taki arogancki? 
- Jeszcze jedno słowo, a zostawię cię tu na pożarcie wilkom.- zagroziła co wywołało krzywy uśmiech na jego twarzy. Kiedy Caroline poradziła sobie z zawerbenowanymi linami i w końcu spojrzała na Klausa był ona cały we krwi, a na podłodze leżało martwe ciało i serce.
- Mieszaniec?- zapytał Marcel, a on tylko skinął głową. Dlaczego? Przecież hybrydy mógł tworzyć tylko z pomocą ludzkiej Eleny... O co w tym wszystkim chodziło?
- Hej czy ktoś mógłby mi wyjaśnić co tu się przed chwilą stało?!- spytała Caroline ponieważ już kompletnie nic nie rozumiała z tej sytuacji.- Jaki mieszaniec? Czemu cię porwał? I kto to jest Hope?!
- Wyjaśnię ci wszystko w domu obiecuję, ale teraz się stąd zmywajmy. Dobrze?- powiedział Klaus a Care bardzo niechętnie przytaknęła.
- Sprawdzę czy nikt tutaj się jeszcze nie czai.- poinformował Klausa Marcel
- Uważaj na siebie.- odpowiedział mu Mikaelson po czym wziął Caroline i ruszyli w drogę powrotną do domu. Domu Klausa oczywiście....

***

- Hmm... To jest twoja mama kochanie.- odpowiedziała cicho Camille
- Naprawdę? A tatuś powiedział że mamy już nie ma.- powiedziała zdezorientowana dziewczynka, która nie miała pojęcia o czym mówi do niej ciocia Cami
- Hope...- zaczęła blondynka, bo nie wiedziała co ma jej powiedzieć. Albo co MOŻE jej powiedzieć.- Twoja mama kiedyś była, bo inaczej nie urodziłabyś się ty. To zdjęcie jest z czasów kiedy ona jeszcze żyła, a teraz... Teraz mamusia jest... w innym świecie.
- A zobaczę ją jeszcze?- dopytywała pięciolatka
- Być może...- powiedziała wymijająco Cami.- A teraz pokaż co tam narysowałaś.- spróbowała zmienić temat.
- Dobrze.- rozpromieniła się dziewczynka i pobiegła na kolana opiekunki razem ze swoim szkicownikiem. Na obrazku znajdował się domek, a obok niego dwa psy. "I dlaczego ja musiałam siedzieć nieruchomo?" pomyślała Camille
- Ślicznie ci to wyszło.
- Wiem.- powiedziała jak zwykle skromna Hope. Kolejna cecha odziedziczona po ojcu...- Ciociu a czy moja mama zmieniała ciało tak jak ciocia Bex, albo wujek Kol?
- Nie, czemu tak pomyślałaś?- zapytała totalnie zbita z tropu O'Connell.
- Bo zawsze myślałam, że to jest mamusia.- powiedziała szukając czegoś w szkicowniku. Kiedy znalazła czego szukała oczom Camille ukazał się portret przedstawiający jakąś młodą blondynkę. Na oko miała z 17 góra 18 lat. Cami nigdy dotąd jej nie spotkała.
- Wiesz kto to Hope?- zapytała
- Mama. Chyba...- powiedziała niepewnie dziewczynka
- A czemu myślisz, że to twoja mama?- dociekała prawdy Camille. Ta blondynka z portretu była bardzo ładna...
- Bo jest na wszystkich obrazkach tatusia.- wyjaśniła pięciolatka i zaczęła przewracać kartki szkicownika, który jak się okazało zwędziła z pracowni ojca. Miała racje... Na wszystkich kartach była narysowana ta sama dziewczyna. W sukni balowej, stojąca przed domem, oparta o drzewo, uśmiechnięta, poważna, zamyślona... Kim ona była?!
- Po pierwsze to nie wolno ci zabierać bez pozwolenia rzeczy taty, a po drugie....
- Wróciłem.- Camille usłyszała z dołu ten charakterystyczny akcent, na który Hope od razu zerwała się i popędziła do drzwi.
- Tatuś.- krzyknęła i wpadła prosto w objęcia Mikaelsona
- Cześć księżniczko.- powiedział Klaus i postawił ją na ziemi.- Przywitaj się. To jest Caroline.
- Heej.- powiedziała radośnie ściskając dłoń blondynki.- To ty!-krzyknęła kiedy zauważyła, że jest to dziewczyna z obrazku.- Ciociu to ona!- krzyknęła na co Cami szybkim krokiem wyszła z pokoju prosto na spotkanie tajemniczej blondi.
- TY MASZ CÓRKĘ?!!- usłyszała znienacka damski głos. W zasadzie krzyk....


~~~~~~~~~

Kochani wy moi,
Po pierwsze bardzo was przepraszam, że rozdział jest z opóźnieniem, jednak wpadłam w niecne sidła serialu "Chirurdzy" i po prostu nie mogłam zmobilizować się aby zostawić go w spokoju i napisać rozdział :P Poniekąd to wina Mar bo to ona poleciła mi ten serial xD
Po drugie wiem że zrujnowałam wasze marzenia i na zdjęciu była Hayley (okrutna ja xD) jednak wprowadziłam wątek z rysunkami i mam nadzieję, że mi wybaczycie ;)
Nie zapominajcie o komentarzach,
Kochamy Was ;*
Mar&Yacker
(W sumie dzisiaj tylko Yacker xD ) 

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 6

~ There's nothing that I wouldn't do to make you feel my love ~

- A więc skomplikowany związek?
Stefan spojrzał na nią, z jak się Rebece wydawało, lekką kpiną.
- Można by to tak ująć.
- I po tym wszystkim po prostu cię wykorzystał?
- Takie mam po prostu szczęście do facetów. A ty się aż tak nie bulwersuj, sam nie byłeś lepszy.
Stefan niespodziewanie się zaśmiał.
- Rzeczywiście.
Rebekah przewróciła oczami i wstała, mając zamiar wyjść. Jak on mógł być taki...taki... Ooh!
- Stefan, czy z tobą na pewno wszystko w porządku?
Nagle Salvatore zasępił się.
- Nie. Nic nie jest ze mną w porządku Rebekah. Każda kobieta którą kochałem albo była manipulantką albo i tak wybrała mojego brata. A kiedy w końcu związałem się z pewną blondynką, która była gotowa ryzykować dla mnie życie, to zapomniałem o niej. A gdy sobie przypomniałem, to po prostu ją wykorzystałem. Czy ktoś kto robi coś takiego może być normalny?
- Jesteśmy wampirami Stefan. Nie jesteśmy normalni. I nigdy nie będziemy. A jeśli ci to poprawi humor, to nie mam ci za złe tego numeru ze sztyletem i tak dalej. Robiłeś to żeby chronić kogoś kogo kochałeś. Rozumiem to. - uśmiechnęła się smutno - Nawet nie wiesz jak żałowałam że nie ja byłam tą dziewczyną.
Stefan chciał coś powiedzieć, ale wampirzyca już wyszła.
Szkoda. Może wtedy dowiedziałaby się, że on też wielu rzeczy żałował.
Na przykład tego, że pewnego listopadowego dnia spóźnił się na pociąg do Nowego Orleanu.
A później nie miał dość odwagi by spróbować znów.

xxxx

Siedział w barze. Znowu.
Nie żeby to miało znaczenie. W końcu duchy nawet w jakiejś dziwnej alternatywnej rzeczywistości nie mogą się upić.
Ale siedział w barze. W zasadzie co innego mógł robić? Wspominanie tego co stracił nie pomagało, wręcz przeciwnie.
Nie żeby bardzo tęsknił za Klausem. Czy Nowym Orleanem. Nigdy nie rozumiał tej obsesji jego rodziny na punkcie tego ,,rodzinnego miasta". On sam mógł mieszkać gdziekolwiek. No, ale każdy jest inny. Zwłaszcza odkąd Hope przyszła na świat.
Uśmiech nieznacznie rozjaśnił mu twarz, gdy pomyślał o swojej ślicznej bratanicy. Pewnie go nawet nie pamięta...
Ciekawe też co robi Rebekah. Pewnie próbuje znaleźć sposób żeby go odzyskać. W końcu taka była umowa.
- Czy mogę się dosiąść? - Starsza kobieta uśmiechnęła się do niego.
- O, tak. Oczywiście. - Co z tego że wszystkie inne siedzenia są wolne, niech pani siądzie obok. Przecież mi to wcaale nie przeszkadza.
- Kol Mikaelson. Widzę że nawet po śmierci nie zmieniłeś przyzwyczajeń. - chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
- Skąd..
- Nieważne drogi chłopcze. To nie czas ani miejsce na pytania. Ale jeśli chcesz się stąd wydostać, to spotkajmy się w parku na ławce pod pomnikiem.
Staruszka zeskoczyła z krzesła i szybko wyszła z baru, zostawiając skonsternowanego Kol'a samego.
Po chwili brunet uśmiechnął się pod nosem.
Najwyraźniej poradzi sobie bez łaskawej pomocy Rebeki.

xxx

- Myślę że powinnam ci coś wyjaśnić. - Rebekah znienacka podniosła głowę znad telefonu.
- Na-naprawdę? - Stefan niemal zakrztusił się krwią z woreczka. Czyżby Rebekah miała zamiar..... Uśmiechnął się pod nosem. Oby tylko się nie rozmyśliła. Biedaczka musi się bać, zwłaszcza po tym rozczarowaniu z Marcelem.
- No tak. W końcu zostałeś tu ze mną nawet nie wiedząc o co chodzi, a ostatnio niewiele ci wyjaśniłam. Skoro już sobie wyjaśniliśmy przeszłość, to możemy sobie zaufać. Ja... ja bardzo chcę żeby to wypaliło, rozumiesz?
- Tak, oczywiście. Ja też tego chcę. - uśmiechnął się.
- Naprawdę?? - wydawała się bardzo zdziwiona.
- No jasne. Myślałem że to było jasne od początku.
- No tak... Ja po prostu nie sądziłam.. W takim razie naprawdę powinnam ci to powiedzieć.
Wzięła głęboki oddech, a Stefan był niemal pewien że za chwilę powie mu..
- Powiem ci jaki jest plan wyciągania Kol'a z zaświatów.
Stefan spojrzał na nią zdezorientowany.
- To to chciałaś mi powiedzieć?
- Oczywiście, a co innego chciałbyś usłyszeć? - Zaśmiała się. - Szkoda że nie widzisz swojej miny. Spokojnie, to nic strasznego. Jeszcze dzisiaj pójdziemy do pewnej wiedźmy. Ona powinna....
Stefan z trudnością zmusił się do słuchania wampirzycy. Chyba nie muszę mówić na co miał nadzieję.

xxx

- Skąd ty w ogóle wytrzasnęłaś tą wiedźmę?
Stefan i Rebekah zmierzali to czarownicy która podobno wiedziała coś o przywracaniu ludzi z drugiej drugiej strony. Czy cokolwiek to było.
- Kol miał kiedyś.... SENTYMENT do czarownic.
- Więc to jego..??
- Taak.. Można tak powiedzieć. Kiedyś mieszkała w Nowym Orleanie. Właśnie tam się poznali. Ale później Kol umarł.
- Przerwana miłość.. Smutne.
- Czy miłość.. Zależało im na sobie, jasne. Ale dla Daviny tak jest chyba lepiej.
- Jak to?
- Kol.. Kol był sobą, ona była zakochana i gotowa wybaczyć mu wszystko. Gdyby nadal byli razem, w pewnym momencie by ją to zniszczyło.
- A jednak chcesz żeby nam pomogła?
- Nie rozumiesz Stefan. Davina nie pamięta... Davina nie pamięta tego związku.
- Wymazaliście jej pamięć??
- Gorzej. Sama to sobie zrobiła.
Stefan nadal nie rozumiał o czym mówiła Bekah.
- Rzuciła zaklęcie?
- Coś tego typu. Teraz pamięta że była z Kolem i że była w nim zakochana, ale nie pamięta uczucia. Na tym polega różnica Stefan. My możemy wymazać wspomnienia, manipulować działaniami ludzi. Ale Davina wymazała uczucia.
- Ma wyłączone człowieczeństwo??! I ty chcesz do niej iść?! Zwariowałaś?
Stefan stanął na środku ulicy i zatrzymał dziewczynę.
- Nigdzie nie idziesz, rozumiesz? To nic nie da! Nie dość że nie wskrzesisz Kola to sama trafisz na tamtą stronę!
Rebekah przeszła obok niego i jak gdyby nigdy nic poszła dalej.
- Nie powstrzymasz mnie Stefan. Obiecałam mojemu bratu że wróci do nas i będzie prześladował razem z Klausem wszystkich chłopaków Hope. Obiecałam mojemu bratu że w końcu będziemy prawdziwą rodziną! Więc nie powstrzyma mnie twój zatroskany ton i wyciągnięcie ręki, jasne? Albo mi pomożesz, albo niestety będziemy musieli się pożegnać.
Stefan wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym zaśmiał się ironicznie.
- CO CIĘ ZNOWU TAK ŚMIESZY?!! - Rebekah miała ochotę walnąć go w tą przystojną twarz.
- Dzisiaj powiedziałaś że rozumiesz to co zrobiłem, bo zrobiłem to żeby chronić kogoś kogo kochałem. A teraz, kiedy właśnie to robię, każesz mi wynosić się z twojego życia! Ironia losu, przyznaj.
Rebekah dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, zanim zrozumiała co właśnie powiedział.
- Czy ty.... Czy ty właśnie.... - dukała nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
Zresztą, i tak nie zdążyłaby nic powiedzieć, bo Stefan używając wampirzej prędkości chwycił ją w ramiona i ujmując jej twarz, pocałował.
- Najwyraźniej tak kochanie.


Nowy rozdział! Jupi!!
Nie, a tak serio to mamy nadzieję że wam się spodoba. Być może wątek Stebeki rozwinął się zbyt szybko, ale trochę nas poniosło w tej scenie. Komentujcie, to bardzo motywuje.
Pozdrawiamy serdecznie
Mar&Yacker

Rozdział 5

"I'm running, I'm searching, and i don't know where to start."

- Co ty tu do cholery robisz?-krzyknęła Caroline
- Mieszkam.- odpowiedział tym swoim wiecznie opanowanym tonem.
- Jeszcze?!!
- Czemu nie?- Klaus wydawał się rozbawiony tą sytuacją, na co Forbes zareagowała jeszcze większą agresją.
- Bo miałeś mi się więcej nie pokazywać na oczy!
- Przepraszam kochanie, ale to ty stoisz pod moim domem.
- Yhmmmm..... Co się dzieje?- wymruczał z ziemi Marcel, który totalnie zdezorientowany zaczął wybudzać się po niespodziewanym znokautowaniu.
- Nic!!!- wydarła się nad nim blondynka.
- Caroline proszę nie krzycz na mojego przyjaciela Marcela.
- Przyjaciela? Ty nie masz przyjaciół.- zadrwiła wampirzyca chociaż jej docinki były kompletnie nieuzasadnione. W końcu sama kazała Klausowi zniknąć z jej życia, a on tylko dotrzymywał obietnicy. Gdyby nie Stefan to najprawdopodobniej nie spotkała by go jeszcze przez co najmniej stulecie. Stefan... Kiedy Caroline poskładała wszystkie elementy układanki zaczęła kipieć ze złości.
- Zabiję go.- zawarczała.
- Daj mu szansę. Od kiedy to jesteś taka porywcza?- zapytał Mikaelson nie wiedząc, że Forbes tak na prawdę miała na myśli młodego Salvatore'a. Prowadząc tą krótką wymianę zdań z wampirzycą zauważył jak bardzo się zmieniła. To nie była ta sama Caroline. Czemu była taka agresywna? Zawsze się z nim przekomarzała, ale teraz biła od niej czysta nienawiść. Co się z nią stało? Czyżby...
- Caroline czy ty to włączyłaś?- zapytał niepewnie
- Co? O czym ty...- przerwała bo zrozumiała o co pyta wampir.- Nie no coś ty. Zwariowałeś? Niby czemu tak twierdzisz? Bo skręciłam szyję twojemu koleżce?- powiedziała wskazując na Marcela, jednak zamiast na niego wskazała na pusty asfalt.- Gdzie on zniknął?
- Marcel!- wykrzyknął Klaus- Marcel to nie jest zabawne, pokaż się!
- Nie wierzę, że tak po prostu zniknął.- powiedziała ledwie slyszalnym tonem Caroline
- Nie zniknął.- Klaus mówił najbardziej opanowanym tonem na jaki było go stać, jednak to co działo się w jego głowie nie było ani trochę spokojne. Wampir doskonale wiedział, że Marcel nie zniknął od tak. Został porwany, a to oznaczało, że Hope znowu nie była bezpieczna.- Witaj w Nowym Orleanie: miejscu gdzie przyjaciele znikają szybciej niż pieniądze z mojego konta bankowego.- zażartował i przybliżył się do Care jakby dzięki temu miał uzyskać, więcej odpowiedzi. Jak gdyby mógł dowiedzieć się wszystkiego o ostatnich latach Caroline patrząc w jej oczy. Jakby te oczy mogły powiedzieć mu dlaczego leżący jeszcze przed chwilą na ziemi Marcel został porwany oraz kto to zrobił. Po mimo, że nie miał zielonego pojęcia co stało się Caroline i dlaczego była taka oschła Nie mógł przestać myśleć o niczym innym jak ich ostatnim spotkaniu. Złożył jej wtedy obietnicę, że więcej go nie zobaczy, ale... Przecież to ona go znalazła...- Chodź.- powiedział cicho- Pomożesz odnaleźć mi Marcela.- dodał z błyskiem w oku, a wampirzyca wiedziała, że już się z tego nie wykręci.

***
- Nie ruszaj się!- strofowała pięciolatka swoją opiekunkę.
- Hope ja już nie czuję nóg. Pozwól mi wstać.- błagała Cami
- Nie, no jeszcze chwilkę...- prosiła dziewczynka. I jak tu jej było można odmówić?
- Masz 5 minut, potem idziemy spać.- zarządziła Camille.
- Dziękuję!- uradowala się Hope, cmoknęła blondynkę w policzek i wróciła do swojego arcydzieła, czyli portretu Camille. Oczywiście wiadome było, że zamiast portretu znowu dostanie jakiegoś kwiatka, albo serduszko, jednak liczyły się chęci, a Cami po prostu nie potrafiła odmówić temu małemu diabełkowi. 'Tak samo jak jej tacie' pomyślała, jednak szybko odrzuciła od siebie te myśli. Klaus i ona byli przyjaciółmi i było to najlepsze wyjście dla wszystkich. Niestety Mikaelsonowie mieli jednak w sobie to coś, że gdy tylko cię o coś prosili robiło się to bez względu na wszystko. Także kiedy Klaus zadzwonił prosząc o zostanie na noc z Hope Camille po prostu się zgodziła i czy tego chciała czy nie musiała teraz robić za żywy posąg przez bite dwie godziny.
- Cami mogę zadać ci pytanie?- odezwała się nagle dziewczynka.
- Zawsze. O co chodzi?
- Czemu tatuś nie wraca dzisiaj na noc?
- Bo musi załatwić coś bardzo ważnego.- odpowiedziała wymijająco, ponieważ sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. 
- A czy to ma związek z tą panią ze zdjęcia?- drazyla Hope.
- Jakiego zdjęcia?
- Tego.- powiedziała brunetka i wyciagła z kieszeni małe polaroidowe zdjęcie. Skąd ona je w ogóle miała???



~~~~~~
Cześć!!! Witamy ponownie i dajemy kolejny rozdział. Nie było go przez kilka dni, jednak w końcu go napisałyśmy i wracamy do gry ;)
Wielkie dzięki za waszą ostatnią aktywność i mamy nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej ;***
Mar&Yacker

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 4

~ All you ever did was wreck me ~

- A więc Kol...
Stefan spojrzał na Rebekah spokojnie, niemal chłodno.
- Owszem. Myślałam że będzie bardziej uważał na nowe życie.
- To nie zależało od niego.
- Fakt. Więc skoro już wiesz że mam zamiar ściągnąć mojego szalonego brata z drugiej drugiej strony, nadal chcesz mi pomóc?
- Świat bez psychopatów byłby nudny. Chociaż jeśli później rzuci się na mnie z kijem baseballowym, to mogę zmienić zdanie.
Rebekah zaśmiała się.
- Masz dużo lepsze poczucie humoru niż ostatnim razem. Najwyraźniej rozstanie ze słodką Eleną dobrze ci zrobiło.
Stefan zasępił się.
- Uuu, widzę że trafiłam w czuły punkt. Przepraszam. - Rebekah uśmiechnęła się złośliwie. - A już myślałam że nie jesteś bohaterem melodramatu pod tytułem "Dziewczyna rzuciła mnie dla mojego starszego brata, a ja po pięciu latach nadal nie mogę się otrząsnąć z tego szoku".
Stefan spojrzał na nią zszokowany, ale gdy już była pewna że się obraził, nagle zaczął się śmiać.
- A ty nadal zazdrosna?
- Oczywiście.. Jakżebym mogła nie być. W końcu całe życie zmarnowałam czekając na ciebie.
- A ja myślałem że leżąc w trumnie.
Rebekah nagle uderzyła się w czoło.
- Mówiąc o trumnach - muszę zadzwonić do Nika. Chcesz się przywitać?
- Ta... Może jednak nie. Twój brat niezbyt mnie lubi. Zwłaszcza odkąd próbowałem go zabić.
- Co było to było. A Nik... Nik ostatnio ma inne priorytety niż zemsta. No chyba że ktoś chce zrobić coś Hope.
- Hope? - Stefan spojrzał na swoją byłą dziewczynę ze zdziwieniem. - Klaus się zakochał? A ja wysłałem do niego Caroline?
- Hope to nie jego dziewczyna. Hope... Chyba najłatwiej będzie jeśli ci ją pokażę.
Po tych słowach wyjęła z kieszeni telefon, odblokowała ekran i podała Stefanowi otwarty folder ze zdjęciami. Wyobraźcie sobie jak zareagował, skoro 99% zdjęć przedstawiało śliczną dziewczynkę w różnych fazach rozwoju - w śpioszkach, malującą coś na kartce, jedząca lizaka, czy pozująca do zdjęcia z Klausem, Elijah i Rebekah.
- Co... Ale jak.. Czy wy... - Stefan krążył wzrokiem od telefonu do Rebeki i z powrotem.
- Poznaj Hope Mikaelson Stefan. Moją bratanicę, córkę Nika. A teraz, ja idę zadzwonić do brata, a ty przetwórz informacje. - Rebekah uśmiechnęła się i wyszła, zostawiając osłupionego wampira samego.

xxxx

- Witaj Camille. Nie widziałaś dziś mojego brata? - Elijah usiadł przy barze. Blondynka uśmiechnęła się do niego, ale kiedy wspomniał o Klausie, nerwowo ściągnęła usta. Mimo wszystko spokojnie mu odpowiedziała.
- Nie, nie było go tu dziś. Coś się stało?
- Nie, oczywiście że nie. Po prostu wyszedł dość dawno i jeszcze nie wrócił. A ja najwyraźniej jestem przewrażliwiony. - zaśmiał się.
- Chyba tak. Zamawiasz coś czy mogę się zająć normalnymi klientami?
- Kto w tym mieście jest normalny?
- Racja... Miałam na myśli klientów którzy chcą czegoś innego niż informacje, i którzy na dodatek płacą. - Dziewczyna odwróciła się, ale Elijah ją zatrzymał.
- Może zostanę normalnym klientem. Whisky poproszę.
Camille pokręciła głową.
- Jesteście bardzo staroświecką rodziną. Nic tylko whisky i whisky, albo ewentualnie wino.
- Nie jesteśmy staroświeccy Camille. Jesteśmy po prostu bardzo.. wiekowi.
Barmanka uśmiechnęła się kątem ust i szybko nalała do szklanki bursztynowego płynu.

xxxx

- Ciociu, kiedy wracasz? Tęsknię za tobą. Niefajnie jest być jedyną dziewczyną wśród samych mężczyzn.
Rebekah uśmiechnęła się.
- Kochanie, wiesz że gdybym mogła to w tym momencie wsiadłabym do samolotu. Ale niestety. Obowiązki wzywają.
- Tak, wiem... Wujek Kol. - Hope zrobiła smutną minkę. - Mam nadzieję że niedługo wrócicie razem. Chciałabym go poznać. Ale tata mówi że wujek jest psychopatą. Co to znaczy ciociu?
Rebekah zdębiała.
- To, to... To znaczy że wujek jest kochany! - Blondynka ledwo mogła powstrzymać śmiech. - Hope, czy nie ma tam gdzieś twojego ojca?
Dziewczynka pokręciła głową.
- Nie. Wyszedł gdzieś z tym panem, tym którego tak nie lubi... Marcelem! Właśnie! I Marcel powiedział że idą na polowanie. Co to znaczy ciociu?
Rebekah nagle przestała się uśmiechać.
- Później ci wytłumaczę kochanie. Teraz muszę już kończyć. Kocham cię!
- Ja ciebie też. Dobranoc! - Córka Klausa pomachała rączką, po czym się rozłączyły.
- Marcel... Jak on mógł! Nie, jak Nik mógł!! Przecież wie... Przecież wie o wszystkim!!! Ale nie! Niech się dalej przyjaźnią, niech dalej.... Ooch!! Jak on śmiał powiedzieć coś takiego przy Hope!! Co za palant!!! Zadzwonię do niego i tak mu wygarnę, że...
- Że co?
Stefan najzwyczajniej w świecie stał w drzwiach jej pokoju.
- Jak długo tu jesteś?
- Wystarczająco długo. Co takiego on ci zrobił?
- Nieważne. Czego chcesz?
- A to nie mogę przyjść tak po prostu?
- Niezbyt. Ostatnim razem gdy przyszedłeś tak po prostu, to zrobiłeś to tylko po to żeby pomóc Elenie.
- Więc nadal to rozpamiętujesz?
- Nie! Po prostu nie jestem już taka naiwna.
- I niech zgadnę, to zasługa tego całego Marcela?
- Czego chcesz Stefan? Znaleźć mój słaby punkt i znowu mnie wykorzystać?
Rebekah spojrzała na niego rozgoryczona. Salvatore wpatrywał się w ziemię.
- To ty poprosiłaś mnie żebym tu z tobą został. Więc to chyba ja powinienem zadać to pytanie.
- Jeśli nie chcesz tu być to możesz odejść, droga wolna!! Nie jestem aż tak żałosna żeby cię tu zatrzymywać!!
Stefan westchnął, po czym usiadł obok niej na łóżku.
- To o co chodzi z Marcelem?
- A ty ciągle o Marcelu!
- Ja? To ty drzesz się o nim na całą ulicę. Chcesz to z siebie wyrzucić? To dawaj. Po to są przyjaciele.
Blondynka spojrzała na niego z obawą.
- W sumie... Może to mi dobrze zrobi.



Owszem, dużo Stebeki, ale w końcu świat to nie tylko Klaroline. Mamy nadzieję że wam się spodoba, o ile w ogóle jacyś wy istnieją. A o tym nie mamy pojęcia, bo wcale nie komentujecie. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ
Pozdrawiamy
Mar & Yacker

P.S. A w zasadzie to głównie chora Mar.






wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 3

"I can tell that you missed me 'cause your eyes give it away"

Caroline jechała, jechała i... Jechała! Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że już następne miasto to jej punkt docelowy, myliła się. "Podobnie zresztą jak w życiu" pomyślała. "Za każdym razem kiedy wydaje mi się że ruszyłam na przód, w rzeczywistości cofam się o dwa kroki w tył..." Jej rozmyślania przerwał dźwięk klaksonu samochodowego, krzyczacy na nią ponieważ światło zmieniło się na kolor zielony, a ona wciąż stała w miejscu.
- Kretyn.- mruknęła pod nosem i była święcie przekonana, że mężczyzna, który przed chwilą ja obtrąbił zaśmiał się na tą obelgę w swoim aucie, co było przecież niemożliwe chyba, że...
- Caroline Forbes pogódź się z tym, że nie wszyscy ludzie są wampirami.- skarciła się na głos i wypruła swoim czarnym autem prosto przed siebie. Po około półgodzinnej jeździe w końcu przekroczyła granice Nowego Orleanu. Nie musiała nawet spoglądać na drogowskazy, iż głośne dźwięki jazzowej muzyki i gwar panujący na ulicach mówiły same za siebie. Był już dość późny wieczór, więc postanowiła udać się prosto do hotelu, o którym opowiadał jej Stefan. Był to wysoki biały budynek, w środku urządzony w stylu lat dwudziestych.
- Serio Stef? Serio?- rzuciła w powietrze i opadła na wielkie łóżko. Jej pierwotny plan polegał na odświeżeniu się i porządnym wyspaniu, jednak około drugiej w nocy, nuda dała jej się we znaki tak mocno, że wyruszyła na spacer wzdłóż śpiących ulic Nowego Orleanu.

****

- Od kiedy to tak rozmyślasz po nocach?- zapytał Klaus stojącego na a ogromnym balkonie Marcela.
- A od nigdy. Po prostu mi się nudzi.- powiedział tym swoim wiecznie wyluzowanym tonem.
- No to los się do ciebie uśmiechnął. Patrz.- powiedział i wskazał palcem na jakąś drobną blondynkę idącą wzdłuż ulicy.
- No i to mi się podoba.- ucieszył się Marcel.- Jeżeli jest odważna umówię się z nią, jeśli głupia... Mamy kolację.- powiedział i zeskoczył przez balustradę, a Klaus tylko się roześmiał.

***
- Taka ładna dziewczyna spaceruje o tak późnej porze?- jakiś obcy, ciemnoskóry facet zaszedł Caroline drogę.
- A tobie co do tego?- zapytała poirytowana
- Martwię się o ciebie.- widać że świetnie się bawił, a Forbes miała ochotę walnąć go w twarz. Tak bez powodu!
- Super, a teraz zejdź mi z drogi.- warknęła i ruszyła przed siebie. Nie była w nastroju do uganiania się z jakimiś debilami, co łażą po nocach i straszą bezbronne dziewczyny. Ona na szczęście nie była bezbronna.
- Hej słonko nie uciekaj tak szybko.- zawołał za nią i znowu zatarasował drogę.- Zacznijmy jeszcze raz. Jestem Marcel.
- A ja niezainteresowana.- parsknęła blondynka i mało myśląc przypadła go do muru za pomocą swojej wampirzej siły.- A teraz łaskawie przestań mnie dręczyć i spadaj.- powiedziała puszając go i odwróciwszy się ruszyła w swoim kierunku. Nie przewidziała, że Marcel też ma pewne "dary". Chwycił ją za kark i pociągnął do siebie, jednak nawet mimo elementu zaskoczenia Caroline była od niego sprytniejsza i jednym zwinnym ruchem wysunęła się z jego uścisku, skrecając mu kark.

***
Całemu temu zdarzeniu przyglądał się Klaus i wprost nie mógł uwierzyć, że Caroline- Jego Caroline, właśnie unieszkodliwiła Marcela. Niewiele myśląc zeskoczył z balkonu na ulicę i stanął oko w oko z blondynką.
- A ja myslałem, że nie marnujesz kalorii na idiotów.- były to pierwsze słowa jakie przyszły mu na myśl. Niezbyt romantyczne, ale w końcu.... To Niklaus, czego można było się spodziewać?
- Klaus.- wypowiedziała jego imię prawie szeptem...

~~~~~~~~
Kolejny rozdział, a komentarzy jak nie było tak nie ma ;*
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ ❤
Mar&Yacker

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 2

~ Just another way to die (or live) ~

Caroline była co najmniej zaskoczona, gdy po powrocie do baru nie zastała tam Stefana. Przez chwilę rozważała czy może nie wyszedł z tamtą brunetką, ale później stwierdziła że przecież nigdy by tak po prostu jej nie zostawił. Był zbyt miły i opiekuńczy.
Blondynka westchnęła. Stefan od śmierci jej matki zachowywał się tak jakby była jakimś cennym skarbem - co chwila pytał czy wszystko w porządku, czy nie chciałaby pogadać. Caroline miała tego dość. Co prawda szybko przestał zachowywać się jakby był jej ojcem, ale często przyłapywała go na tym jak patrzył na nią tym smutnym wzrokiem. To też ją wnerwiało, ale przynajmniej nie zaczynał rozmowy na bolesny temat.
Bo Caroline nie chciała być żałosna. Wszystko tylko nie to. Była wystarczającą idiotką jeszcze jako człowiek, gdy stale domagała się uwagi: chłopaków, przyjaciółek, matki. Nie chciała być znowu taka. I za nic nie chciała zawieść mamy. Nigdy. Przysięgła sobie że Liz już nigdy nie będzie musiała wstydzić się za nią, cokolwiek by się nie stało. Że zawsze będzie silna - dokładnie tak jak jej zmarła matka.
Stefana nadal nigdzie nie było. Caroline powoli dopiła swojego drinka i wyszła. W końcu nie było się o co martwić - Stefan zawsze wracał.

xxxxx

Rebekah stała przez chwilę w tym samym miejscu.
'Jesteś genialna'
Nie przypominała sobie żeby ktokolwiek kiedykolwiek tak do niej powiedział. Nie żeby doszukiwała się w tym jednym zdaniu jakiegoś ukrytego sensu, co to to nie. Po prostu miło było usłyszeć że jest się genialnym. Że jest się czymś więcej niż ładną buzią.
Dawna Rebekah już dawno rzuciłaby się Stefanowi w ramiona. Ale teraz nie była już tak naiwna. Jasne, byłoby miło gdyby Stefan został i jej pomógł. Ale w tej sprawie nie chodziło o nią. Chodziło o Kol'a. A ona miała zamiar dotrzymać słowa.
Blondynka odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę swojego tymczasowego mieszkania.
Wyobraźcie sobie jej zdziwienie, gdy nagle usłyszała czyjś głos za plecami.
- Zostawiasz mnie?

xxxxx

- Zostawiasz mnie?? - Caroline nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała.
Stefan uśmiechnął się przepraszająco.
- To nie tak. Wiesz że jesteś dla mnie najważniejsza. Ale tak będzie lepiej. Mam parę niezałatwionych spraw. - Caroline spojrzała na niego pytającym wzrokiem - Opowiem ci kiedy indziej. Ale to może mieć wpływ na całe moje i twoje życie. Nic groźnego! - Uspokoił ją. - Przysięgam. Ale jak na razie musimy się rozstać.
Caroline poczuła że ma łzy w oczach.
- A-ale gdzie ja pojadę?? Przecież...
Stefan uśmiechnął się szelmowsko.
- Spokojnie, nie zostawiłbym cię bez planu. A pojedziesz do Nowego Orleanu.
Blondynka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Ja rozumiem że starając się mówić do rymu pomieszałeś nazwy. To jakiś żart, prawda??
- Nie do końca. Chcę żebyś pojechała do Nowego Orleanu. I proszę cię, bez zbędnych pytań. Zrobisz to dla mnie??
Caroline przewróciła oczami i westchnęła.
- Robię to tylko dla ciebie. I mam nadzieję że wysyłasz mnie tam tylko żebym posłuchała trochę jazzu. PRAWDA??!!
- Ależ oczywiście.- powiedział z błyskiem w oku i przytulił na pożegnanie przyjaciółkę.
- Wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić?- upewnił się
- Tak jest babuniu.- zażartowała Caroline i wsiadła do auta. Dziesięć sekund później już jej nie było...
- Nie zostawiłeś mnie?- zapytała Rebekah wciąż nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszała
- Nigdy nie zamierzałem.- wyznał z szerokim uśmiechem na twarzy.

~~~~~~~~
Już drugi rozdział! A waszych komentarzy ciągle brak :( Prosimyyyyyy dajcie znak co sądzicie o naszej twórczości, bo żyjemy w niepewności ;) (Takie rymy, haha xD)
Mar&Yacker

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 1

"So raise your glass if you are wrong, in all the right ways!"

- Jesteś pewna że to dobry pomysł?? - Stefan spojrzał na Caroline z powątpiewaniem. Jego przyjaciółka spojrzała na niego ironicznie. 
- Pytasz mnie o to czwarty raz. OCZYWIŚCIE, że to dobry pomysł. Kiedy mówiłam o zwiedzaniu, miałam na myśli zwiedzanie klubów, a nie muzeów, babciu.
- Nowy York słynie z muzeów...
- Tak samo jak słynie z imprez! Poza tym jesteś mi to winny, wytrzymałam całe przedstawienie na Broadwayu.
- To West Side Story! Absolutna klasyka! - Stefan nie mógł uwierzyć w to co słyszał. Od dłuższego czasu martwił się o Caroline. Wcześniej była romantyczką, a o West Side Story truła go przez 2 miesiące. Jednak wszystko zmieniło się ze śmiercią Liz, jej matki. Caroline zachowywała się jakby wszystko było w porządku, ale nagle wszelkie przejawy uczuć zaczęła uznawać za zło konieczne. Serdeczna była nadal - ale miłość wyśmiewała przy każdej możliwej okazji. Stefan podejrzewał że wszelkie imprezy lubiła tylko dlatego, że mogła wtedy głośną muzyką, drinkami i flirtem z nieznajomymi zagłuszyć cierpienie. Nigdy jednak swoich podejrzeń nie wypowiedział na głos - wiedział że jeśli Forbes będzie chciała rady, to sama się do niego zgłosi. Rozdrapywanie starych ran zbyt wcześnie mogło tylko pogorszyć sytuację.
I właśnie dlatego w tym momencie Salvatore tylko pokręcił głową i wszedł do klubu za blondynką, która przed chwilą zahipnotyzowała ochroniarzy. Od razu po przekroczeniu progu został zagłuszony przez muzykę i krzyczący tłum. Caroline oczywiście z wielkim entuzjazmem pobiegła wprost na parkiet ruszając się w rytm rockowego kawałka. Jako że Stefan nie był fanem dzikich tańców, postanowił usiąść przy barze i zamówić sobie drinka.
- Cześć, jestem Maggie.- nawet nie zauważył kiedy ta brunetka do niego podeszła.
- Stefan.- przedstawił jej się bez większego entuzjazmu.
- Czemu siedzisz tu taki samotny?- zapytała nie dając za wygraną i dzięki Bogu w tym momencie wkroczyła Care.
- Stefan!!! Stef...- umilkła widząc z kim wampir rozmawia
- Nie wiedziałam, że masz dziewczynę.- powiedziała zrezygnowana Maggie i rzuciła Caroline zabójcze spojrzenie.
- Jak dobrze, że przyszłaś.- odetchnął z ulgą Stefan, na co Caroline się zaśmiała.
- Oj nie dramatyzuj mój ty chłopaku.- zażartowała- A tak na serio to wychodzę na dwór bo muszę się trochę przewietrzyć. Poczekasz tu chwilę samotnie?
- Jakbym robił cokolwiek innego od ostatnich dwóch godzin.- powiedział sarkastycznie, a blondynka tylko pokazała mu język i zaczęła przedzierać się w stronę wyjścia. Stefan obserwował ją dopóki nie znikła za drzwiami, po czym dokończył swojego drinka i sam postanowił się trochę przewietrzyć. Po drodze do wyjścia usłyszał jakieś krzyki.
- Nie bądź taka drętwa kwiatuszku.- powiedział jakiś mężczyzna i złapał dziewczynę za rękę, na co ona natychmiast się wyszarpnęła.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a pożałujesz.- zagroziła blondynka.
- O proszę, a wykłócać to się potrafisz.- zaczął facet i złapał dziewczynę za rękę. Tym razem mocniej. Stefan mało myśląc rzucił się na mężczyznę ze swoją wampirzą siłą rzucając nim o ścianę.
- Nic ci nie jest?- odezwał się do blondynki, jednak gdy zorientował się kogo właśnie ocalił, natychmiast brakło mu słów.
- Dałabym sobie radę.- powiedziała Rebekah Mikaelson z tym swoim szatańskim uśmiechem na twarzy.
- Co ty tu robisz?- zapytał zdezorientowany Stefan
- Cześć! Też się cieszę, że cię widzę! To niesamowite, że trafiliśmy na siebie w tym wielkim mieście.- powitała go sarkastycznie.
- Tak, tak to też, ale co TY tu robisz?- dopytywał
- Imprezuję, nie widać?
- No oczywiście...- westchnął Stefan z powątpieniem.
- No co?
- Po prostu jesteś fatalną kłamczuchą.-
- Wcale nie!- broniła się Rebekah.- Mniejsza o mnie. A ciebie co przyciągło do Nowego Yorku?- zmieniła szybko temat i powoli zaczęli kierować się razem w stronę wyjścia.
- Imprezowa wycieczka objazdowa w stylu Caroline Forbes!- wyrecytował jak życiową mantrę młody Salvatore.
- No to powodzenia.- prychnęła blondynka.
- To nie jest śmieszne, od śmierci Liz nie robi nic innego poza imprezami.- wymsknęło się Stefanowi.
- Jak to?? Szeryf Forbes nie żyje?- zapytała wyraźnie zszokowana Rebekah
- Niestety...
- O matko, tak mi przykro.- powiedziała szczerze, a. Stefan tylko skinął głową.
- To mówisz, że Caroline zamieniła się w imprezowiczkę roku?- spróbowała rozluźnić atmosferę
- Ostatnich czterech lat.- powiedział smętnie Stefan i Rebekah zobaczyła, że faktycznie bardzo martwi się o stan psychiczny Care. Wtedy wpadła na genialny pomysł! Skoro sama była prawie na skraju załamania nerwowego to czemu miałaby nie zawrzeć umowy z Salvatorem? W końcu kiedyś się przyjaźnili.
- Sluchaj mam pewien pomysł.- powiedziała najbardziej wesołym tonem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać.- Pamiętasz jak powiedziałeś, że kiepsko kłamie? Może coś w tym jest bo mam pewien problem i jeżeli pomożesz mi go rozwiązać, to ja powiem ci jak uratować Caroline.- wyrzuciła na jednym oddechu
- Zaintrygowałaś mnie mów dalej.- powiedział Stefan
- No ja już skończyłam, teraz ty masz powiedzieć czy się zgadzasz czy nie.- gadała zniecierpliwiona wampirzyca.- Tyle że jeśli przyjmiesz moją propozycję to będziesz musiał pożegnać się z Care na jakiś czas i zostać tu ze mną.
- Mógłbym to zrobić, ale jestem ciekaw w jaki to niby sposób chcesz pomóc Caroline...
- No pomyśl Stefan. Komu już raz udało przekonać się Caroline, aby zaczęła cieszyć się swoim wampirzym życiem? Hę?- naprowadzała go do rozwiązania tej zagadki, a Stefan powoli zaczynał łączyć fakty.
- Ty chyba nie myślisz o...
- Nooo.- powiedziała jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Może faktycznie tak było....
Stefan nigdy nie sądził że zrobi coś takiego, ale w tym momencie była tylko jedna osoba, która mogła przezwyciężyć mur, który Caroline wokół siebie budowała. Ktoś, kto już raz pokonał jej uprzedzenia. Ktoś, kto zrobiłby dla niej wszystko...
- Rebekah jesteś genialna.- powiedział, a sekundę później już go nie było.

~~~~~~
Proszę, proszę rozdział pierwszy ląduje w waszych rękach. Co o nim sądzicie?? Czekamy na masę komentarzy i mamy nadzieję że chociaż trochę nas polubiliście ;)
Mar&Yacker ;***

Prolog

"So take me back to the start..."
- Tatusiu ja jadę! Jadę!- krzyknęła uradowana pięciolatka.- Widzisz?!!-krzyknęła ponownie widząc brak reakcji ze strony ojca. Większość dzieci zostałaby już dawno uciszona przez swoich rodziców, jednak Klaus nie chciał zabierać emerytom stojącym na mostku tej przyjemności z słuchania jego ślicznej córeczki.
- Widzę księżniczko. Świetnie ci idzie.- powiedział Klaus spoglądając na Hope znad swojego iPhona na co dziewczynka uśmiechnęła się i podskakując pobiegła na plac zabaw. Za to Elijah, który dzielnie biegał za Hope i jej rowerem w każdy weekend, by tylko pomóc jej w nauce jazdy (Hope potrafiła być bardzo opornym dzieckiem, jeśli tylko miała na to ochotę), postanowił przysiąść się do swojego brata.
- Masz pojęcie, że właśnie przegapiłeś jej pierwszą samodzielną przejażdżkę na rowerze? - zapytał swojego młodszego brata.
- Za to ty jesteś na każde jej zawołanie. Tak samo było z jej... - Klaus ugryzł się w język. Prawie poruszył temat tabu. - Masz rację, przegapiłem. Ale to nie znaczy, że mi na niej nie zależy! Kocham ją, to moja córka!! Ja po prostu...
- Nie możesz przyzwyczaić się do takiego życia? - Elijah spojrzał na niego wyrozumiale.
- Nie mogę. Cały czas wydaje mi się, że ktoś chce ją skrzywdzić, albo zabrać, albo.. - ojciec Hope westchnął i zaśmiał się. - Chyba popadam w paranoję.
- Najwyraźniej...
Obaj zamilkli, zapatrzeni w ich własny, prywatny mały cud, który właśnie w tym momencie starał się zrozumieć jak działa zjeżdżalnia, i po co właściwie się na nią wdrapywać, skoro od razy trzeba zjechać z powrotem na ziemię. Po pewnym czasie telefon Klausa zadzwonił, jednak on odrzucił połączenie nie chcąc zakłócać tak wspaniałego popołudnia. Niestety osoba dzwoniąca nie podzielała jego planów i postanowiła zamęczyć go smsami. Odczytawszy je Mikaelson z wielką niechęcią podniósł się z ławki i ruszył w stronę placu zabaw krzycząc.
- Hope musimy już iść!



- Musimy już iść!!!-wydarła się na cały dom Caroline.
- Care masz świadomość, że mam wampirzy słuch i nie musisz krzyczeć?- zapytał Stefan.
- Jednak muszę, bo w ogóle mnie nie słuchasz.- sprzeczała się dalej.- Jeżeli za dwie minuty nie wyjdziemy z tego domu to Nowy York oglądać będziemy tylko na pocztówkach.- ciągnęła
- Nadal nie rozumiem czemu tak ci się tam śpieszy. Masz dość Londynu?
- Nie, ale to miałabyć podróż dookoła świata, a jak narazie widziałam cztery kraje i od miesiąca gnije w jednym miejscu. Nazwijmy to nudą.- powiedziała próbując dopiąć zamek swej kolosalnych rozmiarów walizki.- A teraz zamiast się gapić zanieś to do auta. Nie mamy całego dnia!- krzyczała jak przewodnik do małych dzieci na wycieczce szkolnej, na co Stefan zareagował gromkim śmiechem.
- Dobrze mamo. Masz szczęście że oprócz wampirzego słuchu mam też nadludzką siłę, bo inaczej połowę tej walizki zostawiłabyś tu na pamiątkę dla potomnych. 500 lat później jakiś archeolog zastanawiał by się nad tym samym co ja: Po co kobietom tyle ciuchów??
Caroline spojrzała w górę, jakby szukała pomocy niebios, po czym sama podniosła swój bagaż i wpakowała go do samochodu.
- Zadowolony!!!!??
Stefan uśmiechnął się pod nosem i używając kolejnego wampirzego daru: szybkości dołączył do swojej najlepszej przyjaciółki.
- Przecież wiesz że bym ci pomógł.
- Wiem. Po 5 minutach narzekania jak stara babcia.
- Wiek zobowiązuje.... - skomentował to Stefan, po czym oboje wybuchli śmiechem.

~~~~~~

Oto prolog ;) Mamy nadzieję, że wam się spodobał i zachęcamy do komentowania ;**
Mar&Yacker

sobota, 2 maja 2015

Witamy!!!

Hejka!
Witamy na naszym blogu o (co jest oczywiste) najcudowniejszym parringu ever, czyli Klaroline. W zasadzie to wpadłyśmy na ten pomysł wczoraj (nie pytajcie w jaki sposób) i nie mamy zielonego pojęcia jak rozwinie się akcja. Niemniej jednak, mamy nadzieję że nie będziemy aż tak beznadziejne. :) Oprócz Klaroline w tym opowiadaniu znajdą się też inne parringi. m.in Stebekah czy Delena. Reszta na razie pozostanie tajemnicą.
Kochamy was
Mar i Yacker

P.S. Tak, jest nas dwie, ale piszemy to z konta Yacker. Długa historia... :*

#TeamKlaroline