Playlista

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 33

"There's a hurricane underneath it trying to keep us apart"

***

- Musicie wyjechać!- krzyczał Klaus jak opętany. 
- Uspokój się Hope nic się nie stanie.- próbował przemówić do niego Stefan na darmo. Wampir działając w amoku zamiast posłuchać przyjaciela za pomocą jednego zamachnięcia rozwalił stojący na stole wazon
- NIE!- wydarł się na całe gardło- Nie uspokoję się dopóki tu jesteście! To nie tak miało być! Nie... Nie tak...- Mikaelson chodził po pokoju i zachowywał się jak obłąkany. Rebekah widziała go już we wszystkich możliwych odsłonach, ale nigdy takiego. Jej brat nigdy nie rozpaczał. On zabijał. Wściekał się, wsadzał rodzinę do trumien, ale nigdy nie rozpaczał, a teraz był bliski płaczu. 
- Wyjedziemy obiecuję.- odezwała się dziewczyna- Będziemy się ukrywać i zrobimy wszystko, aby ochronić Hope, ale uspokój się proszę, bo ją wystraszysz.- błagała
- Bekah, ona... Oni ją... Po prostu zaopiekuj się Hope do czasu aż oni wszyscy będą martwi.- powiedział Klaus morderczym tonem, co o dziwo sprawiło, że Rebekah się uśmiechnęła, ponieważ jej brat wrócił do pewnego rodzaju normalności. Przytuliła brata mocno, aby ten po chwili mógł zniknąć za drzwiami w poszukiwaniu swoich wrogów. Nie wiedziała ile tak stała rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia, jednak z otępienia wyrwał ją cieniutki głos.
- Dokąd poszedł tatuś?- zapytała stojąca na schodach Hope.

Kilka Godzin Wcześniej

***

- Słuchaj bardzo nie chcę zmieniać tematu, ale... Skoro Bonnie... Nie jest w stanie przywrócić ci głosu to znam pewną osobę, która jest w stanie tego dokonać.- powiedział Klaus psując całą romantyczną atmosferę.Od kiedy wyznali sobie co do siebie czują nie potrafili tak po prostu wrócić do domu, więc zamiast tego obejmując się zaczęli zwiedzać nocne zakamarki Nowego Yorku.
- Na razie nie chce o tym myśleć.-napisała na swoim telefonie Caroline- Co z Bon???-dopisała z wyraźnym lękiem.
- Idziemy to sprawdzić?- zapytał wampir, a dziewczyna przytaknęła. Kiedy dotarli do domu Bonnie nadal leżała nieruchomo (tym razem jednak już na kanapie), Hope płakała, a Stefan i Rebekah najwyraźniej się o coś kłócili nie zważając na panujący w domu chaos. Na widok nieruchomej przyjaciółki warga Caroline niekontrolowanie zaczęła drżeć, na co stojący obok wampir przytulił ją jeszcze mocniej. Tymczasem wiedźma leżąca na kanapie wcale nie była martwa i kiedy wszyscy pogrążeni byli w swego rodzaju żałobie ona wracała do świata żywych.

***

-Tak...Mhmm... Jasne, daj mi znać jak się czegoś dowiesz.- mówił do słuchawki Elijah od dobrych 15 minut i nareszcie jego konwersacja dobiegła końca.- Potrzebujesz czegoś jeszcze Camille?- zapytał jakby to, że dziewczyna tu stoi było nienaturalne.
- Nie...Ja... Chciałam dowiedzieć się co ustaliłeś z Marcelem.- wyjąkała nie wiedząc jak zareagować na tak obojętny ton wampira.
- W takim razie Marcellus powiedział, że sprawdzi tego człowieka i będzie go śledzić jeśli zajdzie taka potrzeba.- wyjaśnił Elijah ignorując myśl, która podpowiadała mu, że Camille wcale nie dlatego czekała aż on skończy swoją rozmowę. 
- Aha. No to... Ja już się będę zbierać.- wymruczała zakłopotana blondynka i zaczęła zakładać kurtkę.
- Camille poczekaj.- zatrzymał ją wampir. Nawet kiedy się na nią wściekał nie potrafił znieść, gdy coś ją trapiło.- Coś się stało?
- Nie, jestem po prostu trochę zdenerwowana tą całą sytuacją z Sebastianem. Myślałam, że to po prostu całkiem sympatyczny klient, a nie kolejny morderca...
- Na pewno tylko o to chodzi?- zapytał z ulgą, a jednocześnie nadzieją, że Cami jednak coś do niego czuje i właśnie dlatego zachowuje się tak nieswojo.
-Tak.- skłamała zakłopotana zachowaniem wampira po czym odwróciła się i wyszła bez słowa pożegnania.

***

- Jaki do cholery Nosiciel Losu??!! - wykrzyknęła Bonnie, gdy w końcu wyszła od Julie i dołączyła do swojej babci.
Sheila uśmiechnęła się pod nosem.
- Piękne słownictwo kochanie, widzę że towarzystwo Kola świetnie na ciebie wpływa.
Sarkazm jej wypowiedzi można było wyczuć na kilometr.
- Dziękuję za słowa uznania kochana.
- Gdzie podziewałeś się tak długo Mikaelson?
- Powiedzmy że... szukałem leku na problemy z gardłem. - mrugnął porozumiewawczo do Bonnie, która ze zdziwieniem wodziła oczami od niego do Sheili.
- C-co ty tu robisz??! Znikasz na nie wiadomo jak długo, a teraz pojawiasz się znikąd! Myślałam że coś ci się stało!
Zapanowała cisza, a Sheila patrzyła na nią z rozbawieniem.
- Co?!!
- Nic, nic... Kiedy indziej ci powiem, teraz nie ma czasu. Musicie wracać.
Liczba mnoga występująca w zdaniu zaniepokoiła młodszą wiedźmę Bennett.
- Mam wracać... Z nim? Nie ma jakiejś drugiej magicznej windy?
Babcia pokręciła głową.
Gdyby Bonnie w tym momencie spojrzała w tył, zobaczyłaby jak Kol pokazuje wszystkie zęby w szerokim uśmiechu i podnosi kciuki w górę.
Sheila wymieniła z nim spojrzenie, po czym złapała ich oboje za ręce i wymamrotała jakieś zaklęcie.
- Kocham cię. - szepnęła jeszcze do Bonnie.
W chwilę później dziewczyna otworzyła oczy i ujrzała sufit mieszkania Rebeki i Stefana.

***

Ściśle rzecz biorąc, to najpierw usłyszała ich krzyki a dopiero później zobaczyła sufit. Kłócąca się para nawet nie zauważyła jej ocknięcia, więc Bennett (ciągle zbyt słaba żeby dać jakikolwiek znak życia) chcąc nie chcąc została świadkiem ich sporu.
- Czy ty naprawdę po tym wszystkim co się stało nie możesz mi raz zaufać??!
- Zaufałbym ci gdybyś mówiła mi prawdę!
- Czyli to że nie powiedziałam ci o Marcelu jest nagle zbrodnią stulecia??! Ludzie, trzymajcie mnie! No i oczywiście twój brat musiał ci od razu donieść o wszystkim czego się dowiedział!!
- Nie wplątuj w to Damona.
- Ja?! Sam to wszystko zaczął, ale ty musisz go cały czas bronić prawda??!
- Gdybyście nie zabili Eleny, z Damonem byłoby wszystko w porządku!
Zaległa cisza.
Bonnie spojrzała na Rebekę. Twarz blondynki zaczęła pokrywać się łzami.
Stefan stał z zaciśniętymi pięściami, ale nie czuć było w nim złości - raczej bezsilność.
Wampirzyca przerwała niezręczną (zwłaszcza dla osób postronnych) ciszę.
- Chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy. - powiedziała głosem zimnym jak lód. - Nadal mnie obwiniasz za jej śmierć. Obaj mnie obwiniacie..
- Rebeka ja..
- Nieważne. - machnęła ręką jakby odganiała natrętną muchę. - Ona stoi między nam Stefan. I zawsze będzie stała chociaż jest martwa!! Twoja prawdziwa, zapisana cholera wie w czym miłość. Powinnam wiedzieć.. Powinnam była przewidzieć że z czymś takim nie wygram!
Salvatore chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, wytłumaczyć. Ale słowa uwięzły mu w gardle. Może miała rację.
- Przepraszam. - wyszeptał. Wiedział że dziewczyna go usłyszała. Ale ona otarła ostatnią łzę i odwróciła się od niego. Gdy była przy drzwiach zatrzymała się nagle.
- Gdy tylko Nik i Caroline wyjadą, chcę żebyś się wyprowadził. Jak na razie nie mówmy im... mają wystarczająco zmartwień. Jesteś w stanie udawać że wszystko jest normalnie przez parę dni?
- Tak.
Rebeka wyszła, a Bonnie zastanawiała się jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie mogła zdradzić że wszystko słyszała - Stefan i Rebeka mogliby to źle przyjąć. Na szczęście Salvatore po chwili wyszedł, trzaskając drzwiami. Czarownica odetchnęła z ulgą, pewna że została sama.
Do chwili gdy podniosła wzrok i zauważyła stojącego przy ścianie Kola. Spojrzała głęboko w jego brązowe oczy - i wiedziała że on też wszystko słyszał.


***

- Długo tu jesteś?
- Tak samo długo jak ty. Moja siostra ma niebywały talent do wplątywania się w toksyczne związki. A już myślałem że ze Stefanem będzie inaczej.
- Może się pogodzą. - spróbowała pocieszyć Kola Bonnie. On tylko machnął ręką, identycznie jak jego siostra kilka minut wcześniej.
- Może... Ale skupmy się na czymś innym, nasze gadanie nic im nie pomoże. Jak się czujesz?
- Nieźle. Tylko chce mi się jeść, ale to chyba normalne gdy się nie jadło przez dłuższy czas.
- Mnie nie pytaj, ostatni raz byłem głodny 1000 lat temu. To znaczy, głodny na jedzenie a nie na krew jakiegoś przypadkowego przechodnia. Bonnie przewróciła oczami i nagle się zasępiła.
- Nadal nie wiem jak pomóc Caroline. Przeze mnie może już nigdy nie odzyskać głosu.
- Może. - przytaknął jej Mikaelson. - Ale z małą pomocą nasza ulubiona legalna blondynka znów będzie zasypywać mojego brata swoim potokiem wymowy. - dokończył i wyciągnął z kieszeni fiolkę.
Bonnie spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- I nie chcesz nic w zamian?
- Twoja dozgonna wdzięczność mi wystarczy. - zaśmiał się. - No! Bierz to bo się rozmyślę. Milcząca Caroline Forbes to bardzo kusząca perspektywa.
Bonnie wzięła fiolkę z jego dłoni.
- Dziękuję. - uśmiech rozjaśnił jej twarz i nieoczekiwanie rzuciła mu się na szyję.
Chciał coś odpowiedzieć, ale zamiast tego zaśmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej.

***

- Bonnie dziękuję, dziękuję, dziękuję!- powtarzała uradowana dziewczyna przytuliając swoją przyjaciółkę.
- No ale nie zapominajmy kto ci ten głos odebrał, dobra?- przypomniał Klaus, jednak w duchu był bardzo wdzięczny wiedźmie za pomoc, bo wizja odnalezienia i poproszenia Daviny o pomoc wcale go nie cieszyła. Na szczęście nie było to już konieczne, a jego nowa dziewczyna znów mogła gadać ile wlezie.
- Oj nie psuj chwili.- skarciła go żartobliwie Care
- Czy to oznacza, że możemy iść teraz na plac zabaw?- zapytała Hope wyłaniając się z tłumu dorosłych
- To zależy tylko od ciebie aniołku.- powiedziała Rebekah i wzięła swoją siostrzenicę na ręce
- No to idziemy.- powiedział Stefan i wszyscy zgodnie zaczęli zbierać się do wyjścia. Było to tak normalne i wesołe, że wręcz nie do uwierzenia.
I tylko Bonnie zauważyła to że Stefan i Rebeka za każdym razem gdy się dotknęli, odskakiwali jak oparzeni. I nigdy nie patrzyli sobie w oczy.
Natomiast Kol, który cały czas czujnie ich obserwował, nie mógł się pozbyć wrażenia, że jest całkowicie zbędny. Do chwili, gdy napotkał wzrok Bennett. Pomachał do niej i uśmiechnął się.
Miło jest zostać zauważonym...

~~~~~~~~~~~~


Hej kochani ;*
Powracamy po świętach z kolejnym pełnym niespodzianek rozdziałem. Dziękujemy za pozytywne komentarze pod poprzednim postem i mamy nadzieję, że w roku 2016 również ich nie zabraknie. Nawiązując do tego chciałybyśmy wam życzyć, aby ten nadchodzący nowy rok był dla was jeszcze wspanialszy, a wasze wszystkie marzenia spełniły się (No i oczywiście udanej imprezy Sylwestrowej) ;*
Dziękujemy za to że wspieraliście nas przez ten rok i liczmy na to, że zostaniecie z nami jeszcze dłużej <3
Kochamy Was
Mar&Yacker ;**

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 32

"In my dreams I've kissed your lips a thousand times"

***

- Caroline!- krzyczał Klaus jednak nikt nie otwierał mu drzwi. Już nawet rozważał wyważenie ich, gdy nagle w progu stanął nie kto inny jak Caroline Forbes we własnej osobie. Na jej widok na twarzy wampira pojawiła się ulga pomieszana ze złością. Ulgą - ponieważ Care była cała i zdrowa, złość bo w duchu Mikaelson liczył na to, że coś jej się stało. No bo jeśli nie to by oznaczało, że nic do niego nie czuje, a on zrobił z siebie idiotę.- Cześć.- powiedział, a w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Nie odpowiedziała mu tylko odwróciła się i w wampirzym tempie pomknęła po schodach na górę. Oczywiście Mikaelson mało myśląc pobiegł za nią. Kiedy ją dogonił siedziała ona na podłodze trzymając w objęciach swoją przyjaciółkę.- Care, co tu się stało?

***

- Tak?- zapytał Sebastian odbierając telefon od swojego ukochanego szefa.
- A więc Smythe, jest sprawa.- powiedział nad wyraz ucieszony mężczyzna, co od razu wróżyło kłopoty i rozlew krwii.- Ponieważ powiedziałeś mi o jakże istotnej sprawie związanej ze śmiercią niejakiej Emily mamy dla ciebie zadanie specjalne.
- Już nie mogę się doczekać...- mruknął sarkastycznie chłopak
- Świetnie w takim razie....- mężczyzna zaczął swój monolog, ale przerwała mu jego partnerka zbrodni. Sebastian nie wiedział o co chodzi jednak mógł się spodziewać, że szefowej nie podoba się plan "zajęcia się" Caroline.- Smythe oddzwonię do ciebie.- warknął mieszaniec i nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Ciekawe co wykombinują...-myślał Sebastian, gdy nagle ktoś z impetem wpadł prosto w jego ramiona.
- Przepraszam.- mruknęła dziewczyna, a chłopak momentalnie rozpoznał ten głos
- Camille, spotykamy się już drugi raz w tym tygodniu. Śledzisz mnie?- zażartował witając się z blondynką
- Sebastian cześć.- odpowiedziała poprawiając torbę na ramieniu.- Nie śledzę cię tylko jestem zabiegana.- wyjaśniła
- A dokąd tak pędzisz?- zapytał
- Długo by opowiadać, a naprawdę bardzo mi się spieszy.- powiedziała nerwowo przestępując z nogi na nogę. Czyżby Smythe wyczuł w niej strach?
- No nic, opowiesz mi kiedy indziej.- westchnął i pozwolił jej iść w swoją stronę, a ona odeszła najszybciej jak potrafiła rzucając tylko marne "do zobaczenia".

***

- Caroline co tu się stało??- dopytywał Klaus, ale dziewczyna tylko potrząsała głową szlochając.- Care...- spróbował jeszcze raz.- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale wyjaśnij mi proszę co się dzieje.- powiedział najdelikatniej jak potrafił i najchętniej przytuliłby ją aby dodać jej otuchy, jednak tego nie zrobił. Nie potrafił... Nie po tym jak w tak podły sposób odrzuciła jego wyznanie.
- Czyżbym usłyszała mojego braciszka?- do pokoju wpadła Rebekah w podejrzanie zbyt dobrym humorze, a z jej ust czuć było alkohol. Uśmiech jednak zszedł jej z twarzy, gdy zobaczyła scenę rozgrywającą się w sypialni.- Co do cholery?- zapytała zdezorientowana
- Nie wiem.- odpowiedział Klaus trochę ostrzej niż zaplanował, ale zaczęły mu puszczać nerwy- Może tobie szanowna pani Forbes coś powiem bo do mnie postanowiła się nie odzywać.- warknął na co po twarzy blondynki zaczęło spływać jeszcze więcej łez. Mogła napisać im co się stało na telefonie, albo na kartce, ale nie chciała tego robić bo gdyby zaczęła wszystko wyjaśniać na papierze musiałaby także wyznać swoje uczucia w ten sposób, a nie tak to wszystko zaplanowała.
- Caroline...- zaczęła Bekah, jednak Forbes zamiast pozwolić jej coś powiedzieć po prostu wybiegła z pokoju zostawiając bezwładnie leżącą wiedźmę i dwójkę zdezorientowanych wampirów za sobą.

***

-Elijah!!!-wykrzyknęła Cami wchodząc do domu wampira.-Musimy porozmawiać!-zawołała, a po sekundzie wampir pojawił się tuż przed nią
- Camille, coś się stało?- zapytał. Niby było to troskliwe pytanie, jednak blondynka wyczuła w nim oschły ton.
- Chodzi o Emily.- powiedziała ignorując swoje smutki i obawy
- Wiesz kto ją zabił?- spytał nagle ożywiony wampir
- Nie, ale Klaus pytał się o jej chłopaka.- na dźwięk imienia hybrydy jej głos lekko zadrżał. Ciekawe gdzie się w tej chwili podziewał. Pewnie...-przerwała swoje rozmyślania, ponieważ Elijah patrzył na nią z wyczekującym spojrzeniem.- No w każdym razie powiedziałam, że Em raczej się z nikim nie spotykała, ale jakoś dzisiaj rano pomyślałam sobie o Sebastianie.
- O kim?- dopytywał Mikaelson, bo imię Sebastian nic mu nie mówiło
- Facet z baru, kiedyś go spotkałeś.- wyjaśniła- W każdym razie od jakiegoś czasu przychodzi do baru i trochę rozmawialiśmy, a ja wiedziałam, że gdzieś go już widziałam tylko nie pamiętałam gdzie. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że mniej więcej tydzień przed "wypadkiem", Emily kłóciła się z jakimś gościem. Nie wiem o co, ale pamiętam, że kiedy wychodził z lokalu wpadł na mnie i prawie potłukłam przez niego szklanki.
- I myślisz, że to ten sam chłopak? Że to on może być tym zabójcą?
- Ja nie myślę Elijah, ja jestem tego całkowicie pewna.

***

- Witaj Julie.
Sheila przywitała się z odwróconą tyłem do nich czarownicą. Gdy ta druga odwróciła się, Bonnie ledwo co powstrzymała okrzyk.
Kobieta była piękna, ale w jakiś sposób przerażająca. Niemal białe włosy opadały na jej ramiona idealnymi falami. Jeszcze jaśniejsza skóra była pokryta błękitnymi tatuażami. Miała na sobie białą tunikę, sięgającą aż do ziemi. Ale najbardziej tym co najbardziej przyciągało wzrok Bennett były białe - białe! - oczy. Oczy na których widok chciała się odwrócić, ale przyciągały ją jakąś niemożliwą siłą.
- Sheila. - cichy, melodyjny głos był kompletnie pozbawiony uczuć. Twarz Julie nie zdradzała niczego. - Przyprowadziłaś ją.
- Tak. Ale mamy mało czasu.
Obca czarownica kiwnęła głową.
- Zostaw nas same.
- Oczywiście. - Sheila ukłoniła się i wyszła, uśmiechnąwszy się uspokajająco do swojej wnuczki.
W chwili gdy drzwi zamknęły się, Julie czy jakkolwiek ta kobieta miała na imię zbliżyła się do Bonnie.
- Jesteś zdenerwowana. - na wpół spytała, na wpół stwierdziła, po czym nie czekając na odpowiedź złapała dziewczynę za rękę. Po chwili puściła ją i nieoczekiwanie się uśmiechnęła.
- Czy wiesz kim jestem dziecko?
- Czarownicą, jak ja i moja babcia. - odpowiedziała Bennett, usiłując opanować drżenie głosu.
Uśmiech Julie zniknął tak szybko jak się pojawił. Kobieta odwróciła się i na chwilę w wielkiej sali zapanowała cisza. Gdy babcia ją tu prowadziła, Bonnie spodziewała się czegoś typu greckiej świątyni, z kolumnami, portykami i tym wszystkim. Tymczasem to miejsce było puste, całe białe, za to z podwyższeniem z tyłu, na którym stał stołek a obok niego stojak z trójkątnym pudełkiem, które kołysząc się dymiło lekko.
Julie podeszła właśnie to owego stołka i siadła na nim. W takiej pozie wyglądała dziwnie znajomo, ale Bonnie nie miała czasu zastanawiać się dlaczego - wiedźma skinęła na nią ręką.
Bennett przysiadła na schodach, u stóp tej dziwacznej kobiety.
- Zawsze wiedziałam że będziesz ważna. Zawsze, nawet gdy miałam wszelkie prawo w to zwątpić. Już niemal straciłam nadzieję, ale na szczęście wróciłaś na właściwą ścieżkę. - Twarz Julie niemal rozjaśnił uśmiech, a może Bonnie tylko to sobie wyobraziła. Kobieta kontynuowała swoją wypowiedź. - Domyślam się że Sheila nigdy nie wspominała ci o mnie?
Ciemnoskóra pokręciła głową.
- Ha! - Julie po raz pierwszy podniosła głos. - A przecież mówiłam jej, powtarzałam!
Nagle zorientowała się że nie powinna dać się ponieść emocjom i na nowo chłodnym, spokojnym głosem zwróciła się do Bonnie. - To i tak nieważne... Jak już powiedziałam, jesteś ważna. A raczej będziesz, z tego co widzę. Widzisz dziecko, właśnie to robię. Widzę... Ale nie oczami. I nie to co wszyscy.
Zdezorientowana Bennett wpiła wzrok w drugą czarownicę.
- Jestem widzącą dziecko. A ty.. Ty jesteś osobą na którą czekałam od kiedy tylko przyszłam na ten świat.
Bonnie już na pewno widziała uśmiech na ustach kobiety.
- Jesteś Nosicielem Losu dziecko.

***

- CAROLINE!!!-krzyczał Klaus chodząc ciemnymi ulicami Nowego Yorku i tracąc nadzieję na odnalezienie.... Właściwie to kim ona dla niego była? Przyjaciółką? Znajomą? Kimś więcej? Z tymi myślami miał już wracać do domu, gdy zwrócił uwagę na opuszczony już o tej godzinie park, po którym przechadzali się nocą, w której przywieźli tu Hope. Z postanowieniem, że jest to ostatnie miejsce, które odwiedzi szukając dziewczyny, którą najwyraźniej bawiło wodzenie go za nos. Przeskoczył przez płot otaczający plac i zaczął przemierzać opuszczone alejki. Stały tam setki drzew, ławek, huśtawek dla dzieci, a Mikealson myślał o tym jak bezbarwne i smutne jest to miejsce, gdy nie ma w nim ludzi. Nagle na jednej z ławek spostrzegł siedzącą z podkurczonymi nogami postać, której blond włosy odpadły na twarz.-Caroline?- zapytał, a dziewczyna podniosła głowę. Miała smutny wzrok i widać było, że niedawno płakała, jednak z jej ust dalej nie padło ani jedno słowo.- Care powiedz mi co stało się Bonnie.- zaczął delikatnie wampir, ale dziewczyna pokiwała przecząco głową ściskając w ręku telefon, jakby było to jej koło ratunkowe.- Caroline mam tego dość. Albo powiesz mi co się stało, albo ja pasuję. Powiedziałem to już raz, a jednak tu przyjechałem, bo łudziłem się, że może coś ci się stało, że jest jakiś powód...- przerwał licząc na to, że dziewczyna coś powie, że te słowa wywarły na niej jakieś wrażenie, jednak ona ciągle patrzyła się w telefon co rozzłościło Klausa.- Cholera Care co jeszcze mam ci powiedzieć, żebyś zrozumiała, że cię k...- nie dane mu było dokończyć, bo w tym momencie blondynka z wampirzą szybkością podniosła się i pocałowała go. Była to najwspanialsza odpowiedź jaką wampir mógł sobie wymarzyć. Przestały się liczyć wszystkie słowa, byli tylko oni w opuszczonym parku. Chwilę tę przerwał jednak dźwięk powiadamiający o esemesie. Klaus chciał go zignorować, ale wampirzyca odsunęła się od niego i spojrzała wymownie na telefon. Niklaus wyciągnął z kieszeni urządzenie i ze zdziwieniem zerknął na dziewczynę, kiedy zobaczył, że to właśnie ona wysłała wiadomość. Otworzył ją i było tam tylko jedno zdanie. Jedno króciutkie zdanie, które wszystko wyjaśniło i równocześnie zmieniło całe jego życie:
          Bonnie odebrała mi głos, a ja bardzo cię kocham.





Hej!



Przede wszystkim chciałybyśmy życzyć wam cudownych, szczęśliwych świąt, spędzonych z ludźmi których kochacie. Cieszcie się prezentami (tymi dla siebie, ale przede wszystkim tymi od siebie). A kiedy ujrzycie pierwszą gwiazdkę, pomyślcie trochę o nas i o tym ile radości nam sprawiacie (my o was będziemy myśleć na pewno).
Dziękujemy za te miesiące które spędziliście z nami i oby było ich jeszcze więcej.
Świąteczne buziaki od
Mar&Yacker ;**


sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 31

"I must have called you thousand times to tell you I'm sorry for  everything that I've done"




Caroline otworzyła oczy, spodziewając się ujrzeć tuż przed sobą twarz Bonnie. Odruchowo uśmiechnęła się, ale po chwili zauważyła że nikt na ten uśmiech nie reaguje.
- Bonnie? - spytała.
I nie usłyszała własnego głosu.
Na jej twarzy odmalował się grymas czystego rozczarowania, jednak od razu otrząsnęła się z szoku. Coś mówiło jej że jak najszybciej musi znaleźć swoją przyjaciółkę. Odwróciła się szybko i gdyby mogła krzyczeć, cała okolica by się zbiegła - czarownica leżała na podłodze, a jej klatka piersiowa w ogóle się nie poruszała.

***
- B-babciu? Ale przecież ty..
Kobieta zaśmiała się.
- Naprawdę masz zamiar wypominać mi to że moje ciało leży w ziemi i użyźnia ziemię? - spojrzała na dziewczynę z kpiącym, a jednocześnie ciepłym uśmiechem.
Bonnie zasępiła się.
- Nie, oczywiście że nie.. W końcu to moja wina że.. że ty..
Młodsza z kobiet wbiła wzrok w ziemię, łzy pojawiły się na jej policzkach, ale po chwili starsza podniosła jej podbródek do góry tak aby patrzeć jej prosto w oczy.
- Nigdy nie obwiniaj się za coś na co nie miałaś wpływu i co stało się wbrew twojej woli, nigdy. To nie była twoja wina ANI twoich przyjaciół. Starali się po prostu kogoś chronić, a tym kimś nie byłam ja. - twarz Sheili znów rozjaśnił uśmiech - Takie rzeczy się zdarzają kochanie. A teraz chodź, nie mamy wiele czasu a musisz się wiele dowiedzieć. - kobieta złapała swoją wnuczkę za rękę i ruszyła w górę ulicy na której się znajdowały.
Dopiero teraz Bonnie zorientowała się że zna to miejsce,
Były w Atenach i wnioskując po budynkach - były to Ateny starożytne.

***

Caroline potrząsała bezwładnym ciałem ciemnoskórej - na próżno. Łzy zaczęły lecieć jej z oczu, ale ani na chwilę nie przestała obejmować przyjaciółki.
Kilka godzin a może dni później dzwonek do drzwi wyrwał ją z tego transu. Jak robot podeszła do drzwi, zupełnie jakby przyciągał ją magnes. Nacisnęłą klamkę, wpatrując się w nią obojętnie. Dopiero głos zwrócił jej uwagę,
I to nie jakiś tam głos.
Ale TEN głos.
Głos Klausa Mikaelsona wymawiającego jej imię.

***
(wcześniej w Nowym Orleanie) 

Trzech mężczyzn siedziało przy jednym stole, wpatrując się w stertę papierów przed nimi. Cisza ciążyła każdemu z nich, ale żaden nie chciał zacząć rozmowy. W końcu najelegantszy z nich, przewróciwszy oczami wstał i podszedł do czystej białej tablicy naprzeciwko nich. Wziął do ręki marker i na samym środku napisał Morderstwa. 
Marcel widząc to uśmiechnął się pod nosem,
- Naoglądałeś się za dużo CSI;Kryminalne Zagadki Miami Elijah? Mamy tu teraz siedzieć jak banda policjantów i wymyślić kto zabija ludzi i nie-ludzi w naszym mieście?
- Spokojnie Marcellus, Elijah zrobił w tej sprawie dużo więcej niż my obaj, pozwól mu mówić. - odezwał się ostatni z nich.
Elijah znów przewrócił oczami po czym na tablicy dopisał Elena, Ethel, Emily. 
- Wiem że morderstw jest więcej, ale sądzę że powinniśmy się skupić na tych trzch - w przypadku Eleny Gilbert i niejakiej Ethel Hopkins ślady jednoznacznie wskazują na mieszańca. Emily natomiast została zabita przez człowieka, a przynajmniej ludzkimi metodami jeśli rozumiecie co mam na myśli.
- Nie została rozszarpana na kawałki ani zjedzona w połowie, rozumiemy Elijah. - wtrącił ciemnoskóry znudzonym tonem.
- Po pomiarach śladów kłów na ciałach Eleny i Ethel.
- A raczej na tym co z tych ciał zostało..
- Możemy stwierdzić że na pewno nie zabił ich ten sam mieszaniec, chyba że w międzyczasie zrobił sobie operację kłów. - dokończył Mikaelson z naciskiem. - Ponadto Emily została zabita kuchennym nożem pochodzącym z baru w którym pracowała. Takie narzędzie zbrodni sugeruje że jej zabójca działał pod wpływem emocji, gdyby to planował to raczej przyniósłby ze sobą jakieś inne narzędzie no i zamazał by ślady, tymczasem ktokolwiek to zrobił zostawił po sobie mnóstwo śladów, musiał być w szoku po tym co się stało.
- Może chłopak? Albo były chłopak?
- Pasuje do opisu. Chociaż brzmi za prosto.
- Nie zaszkodzi sprawdzić - poparł Marcela Klaus. - Zadzwonię do Cami, jeśli Emily miała kogoś to Camille o tym wiedziała.
Klaus wyszedł z pokoju, odprowadzony mocnym spojrzeniem Elijah. Obserwujący ich obu Marcel zaśmiał się.
- Jesteś zazdrosny Elijah? I to w dodatku o Cami?
Szatyn posłał mu mordercze spojrzenie.
- Nie zajmujemy się moim życiem osobistym, tylko mieszańcami którzy mogą nam wszystkim zaszkodzić, dlatego radziłbym żebyś skupił się na tym.
- Czyli jesteś zazdrosny! - mężczyzna triumfalnie klasnął w dłonie. - No no, tego się nie spodziewałem. Po tej sprawie z Hayley wszyscy myśleliśmy że już nigdy nie-
- Emily z nikim się nie spotykała, a przynajmniej Cami o tym nie wiedziała. - Klaus z powrotem siadł na swoim krześle i dopiero ponowna cisza go zaniepokoiła.
- Stało się coś?
- Nic się nie stało Niklaus. - odparł jego brat zdławionym głosem, - Po prostu weźmy się do pracy.
Gdy Klaus i Marcel pogrążyli się w rozmowie, Elijah na chwilę pozwolił sobie odpłynąć myślami do tamtego dnia. I nagle w jego głowie pojawiła się myśl tak potworna, że sparaliżowała jego oddech. Dopiero po chwili otrząsnął się z zamyślenia i przekonał samego siebie że to przecież niemożliwe. Tak, zupełnie niemożliwe, nie powinien zajmować się takimi bzdurami. Prawdziwe problemy czekają na rozwiązanie.


(jakiś czas później)

- Nic nie rozumiem! - Klaus z furią rzucił zwiniętą kulką w ścianę, pod którą leżało już takich kilka.
Elijah powoli podniósł na niego wzrok znad dokumentu który czytał.
- Chyba powinieneś odpocząć bracie, nie sądzę żeby twój gniew pomagał tej sprawie a już na pewno nie-
- Nie odpocznę! Nie odejdę stąd dopóki nie znajdę tego mordercy, bo jak długo on tam jest i marnuje powietrze one nie mogą wrócić, więc będę tu siedział a później wyrwę serce temu gadowi, zrozumiałe??!!
Elijah uśmiechnął się pod nosem, gotów powrócić do swojej lektury.
- No co??!! - blondyn nie mógł znieść tej kpiny która wprost emanuowała z jego brata.
- One. - zaczął szatyn - powiedziałeś one - z tego co wiem Hope nie ma siostry bliźniaczki a ty nie tęsknisz zbyt z naszą kochaną siostrą, więc musisz chodzić o pannę Forbes.
- I co w tym takiego zabawnego co??!
- Nic. Po prostu... - zerknął na Marcela - założyliśmy się o coś. I coś mi mówi że za chwilę wygram.
Klaus błądził oczami od jednego do drugiego, nie mogąc zrozumieć o co do cholery im chodzi.
- Jeśli założyliście się o to czy powiem jej co do niej czuję, to obaj przegraliście. Już jej powiedziałem.
- CO?! - krzyknął Marcel.
- Kiedy? - spytał Elijah.
Klaus spojrzał na nich z udawanym uśmiechem.
- To nie ma znaczenia. Caroline jasno dała mi do zrozumienia że nie czuje tego co ja.
- A co ty czujesz? - spytał Elijah cicho.
W pomieszczeniu znów zapanowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem przewracania kartek.






Hej ludzie którzy to czytacie (o ile są jeszcze tacy). Rozdział chyba długi i chyba niezły (mamy nadzieję), jak zawsze prosimy o komentarze, udostępnienia, i te różne takie. Ale przede wszystkim chciałybyśmy podziękować za ponad 13 000 wyświetleń (rozwalacie system) i mamy newsa dla was! Zdecydowałyśmy że niedługo skończymy pierwszą część bloga (a raczej pierwszą część pierwszej części jeśli wiecie o co chodzi). Ale spokojnie, mamy w planach kontynuację.
Dobra, żeby nie przynudzać - niedługo prawdopodobnie pojawi się tu ankieta z tajemniczymi pytaniami i zachęcamy do odpowiadania... I to tyle.
Buziaki
Mar&Yacker